Zaskakująca, radosna nowina. Kolejny koncert, kolejne spełnione marzenie. Najpierw myślałam, że pojadę sama, co ogromnie mnie przerażało. Nie znam Warszawy za dobrze, a miejsce koncertu znajdowało się ponad godzinę drogi pieszo od centrum. No tu się zrobiło troszkę problematycznie.
Dlaczego nie grają tam, gdzie zawsze...
Poszłam do pracy, robiłam swoje, myśli zapełnione, co i jak zorganizować. Wróciłam i usłyszałam wzruszające mnie do łez:
Nie jedziesz sama!
Już po zdjęciach widać, kto ze mną pojechał. Mamuś była w Warszawie za młodu, fajnie rozbudzić miłe wspomnienia. Nawet na koncert chciała iść, bo lubi Awolnation. Zdecydowaliśmy jednak, że to nie najlepszy pomysł. Dużo stania, duży ścisk.
Hotel najbliższy miejsca koncertu już był na ten dzień cały zajęty, o zgrozo. Udało mi się zarezerwować miejsce w drogim hotelu około dwunastu minut od lokalu.
No i teraz zaczynamy przygodę.
Jakoś tydzień przed wymarzonym dniem, mój Anioł Stróż podpowiedział mi, by zerknąć na maile, szczególnie na jeden, jakiś taki zupełnie nic mi niemówiący. Nie był od organizatora, o nie, to byłoby zbyt łatwe, otworzyłam, bo tu o koncert chodziło. Otworzyłam i zamarłam na parę sekund. Awolnation przyjeżdżają, ale jednak tam, gdzie zawsze, a nie do nowego lokalu. No to super... hotel załatwiony, a Proxima, gdzie koncert ma się aktualnie odbyć, znajduje się jakoś dziesięć kilometrów od naszego hotelu.
Było słonecznie, nadchodziła burza, stałyśmy z Madre na balkonie, a ja lekko panikowałam.
W skrócie było tak:
Hotel drogi i luksusowy, bez zwrotu mej zacnej kasy, ale to najmniej ważne, został zastąpiony akademikiem.
Chwała, że przypomniałam sobie o tym, że Proxima jest otoczona akademikami. Ile miałyśmy minut do miejsca koncertu...chyba jedną. :D
Miało być ciepło, obie sprawdzałyśmy pogodę kilka razy.
Wyszłyśmy z pociągu.
Warszawa przed nami, my z małego miasta, to troszkę przestraszone, Bóg jeden wie czym...
To ciepło zapowiedziane okazało się zimnem niespodziewanym. Ja tam zimno lubię, ale miałam ubrania typowo letnie i jedno bolerko z dużymi dziurami. :D
Wysiadłyśmy koło szpitala, dzięki czemu dowiedziałyśmy się, że obok akademika jest Pole Mokotowskie.
Stanęłyśmy przed Proximą zrobić sobie pamiątkowe zdjęcie i tam już zobaczyłam gitarzystę Awolnation.
Co zrobiła Aga?
No... zwiała. haha
Wiem, nie było to odważne, ale cóż, ja z tych nieśmiałych fanów.
Zabawne, że okna z naszego pokoju wychodziły na lokal, także mogłam obserwować, co się dzieje.
Tam już zauważyłam Bonnie, uznawaną za najwierniejszą fankę zespołu, która potrafi spełniać swoje marzenia. Z Bonnie jeszcze się spotkamy.
Tu nastąpił dla mnie moment decyzji, czy wyjść i czekać z Bonnie na Awolki, czy iść z Madre na spacer po parku.
Wybrałam to drugie i nie żałuję, nawet nie wiecie, jaka to była ważna decyzja. Czasami nie wiemy, że nasze małe wybory mają duże znaczenie.
Obie z Mamą poczułyśmy się na chwilę jak studentki, fajny pokój, fajne odczucia.
Obie czułyśmy szczęście, oglądając róże i inne piękności natury. Piłyśmy pyszną lemoniadę, oglądałyśmy zabawnego buldoga, który za nic nie chciał wyjść z wody. Pogoda była okrutnie zmienna, chwilkę upał, chwilkę zimno, to spowodowało, że zaczęłam czuć się nieco chora. Byłam sina, roztrzęsiona, ale szczęśliwa i w takim też stanie poszłam na koncert.
Pominę sporo, by ten post nie był za długi.
Kiedy zobaczyłam już około dziesięciu osób czekających na schodach lokalu, postanowiłam iść. Tylko ja wiem, ile lęków, ile barier pokonałam tamtego dnia. Z biegiem czasu mogę śmiało napisać, że jestem z siebie dumna.
Przywitałam się z Bonnie, która już zawarła znajomość z inną dziołszką. Wypisano mi na nadgarstku nic niewarty numerek. Miałam wejść jako dwunasta, nie przeszkadzało mi to za bardzo. Był to mój trzeci koncert. Jestem nieco starsza i podejście też inne.
Bonnie mnie zagadała, okazało się, że już potem zagadane byłyśmy cały czas. Nie było mi łatwo, angielski znam, ale nie na tyle, by rozmawiać bez stresu...o nie! Jakoś dawałam radę. Było dużo śmiechu, było inspirująco. Potem Madre mi powiedziała, że mój śmiech słyszała w pokoju. Hahaha
Niestety było mi również wstyd na niektórych rodaków, ale no cóż...
Przeprosiłam Bonnie za poniektóre osoby. Dużo się tam działo. Był tam smak uśmiechu, który skrywa spryt i oszustwo. Oczywiście te głupie numerki nie miały znaczenia. Koledzy dziołszki, co tę ściemę na nadgarstku wypisała, choć byli dalej w kolejce, oczywiście wepchnęli się przed innych, czyli weszli razem z nią... Wkurzyło mnie to, ostatni raz dałam sobie napisać jakiś zasrany numerek kolejki!
Mniejsza z tym zresztą. Stałam w drugim rzędzie, fajnie. Nie udało mi się stanąć obok Bonnie, ale jedna dobra duszyczka zrobiła mi miejsce obok siebie i pierwszy rząd był już mój. Kobietę wspominam bardzo miło.
Różne sytuacje spotykają ludzi na koncertach, ale Agnieszkę muszą spotykać często te najdziwniejsze... powiedzmy.
Po supporcie, który okazał się fajowy, nastąpiła wiadoma przerwa. Nagle słyszę po swojej prawej głos ochroniarza:
Ja Panią kojarzę, na pewno już Panią widziałem. Była tu Pani na koncertach? Pamiętam Panią.
No to gadam do tej dobrej duszy obok, że to chyba do niej gada, bo ja tam byłam wiele lat temu.
Nie mówił do niej, bo nagle usłyszałam:
Nie, to do Pani mówię, przecież patrzę Pani prosto w oczy- no patrzył.
Kilkadziesiąt ludzi zaczęło się śmiać.
'Czy ten facet za Panią, to Pani mężczyzna, nie żebym był zazdrosny, czy coś...'
No i takie tam mi się przytrafiają, przynajmniej sporo osób się pośmiało, ja zresztą tak samo. Brat uznał, że to zabawne, to się z Wami tym dzielę. ;D
Wiecie, jaki był koncert Awolnation?
Był przepiękny.
Trwał w moim odczuciu jakieś parę sekund.
Był smutny.
Był magiczny.
Ja jestem bardziej obserwatorem, który lekko się buja i słucha. Wkoło lud tańczył, śpiewał, jak nigdy. Lokal calutki zapełniony. Może ludzie do siebie byli różni, ale zespołowi okazali miłość jak nigdy wcześniej w Polsce nie widziałam, co zespół zresztą docenił.
Zabawne było to, że fotografowie stawali akurat przede mną najczęściej, także widoki miałam często na plecy, ale o dziwo mnie to bawiło.
Ochroniarz zacny uratował mnie od wstawionej fanki, która uznała, że moja głowa idealnie nadaje się na bęben. buahhahaha
Ogólnie często akurat 'musiał' interweniować koło mnie, to jego osoba też widoki mi zasłaniała. :D
Cudnie było mi obserwować radość Bonnie, wymieniałyśmy się emocjami, choć nie stałyśmy obok, to wystarczyło się wychylić.
Spędziłam czas z Bonnie również po koncercie. Potem okazało się, że gdybym została w lokalu, to miałabym okazję zrobić sobie zdjęcie z Aaronem- liderem ukochanym.
Ja ten czas spędziłam z młodą, bardzo inspirującą kobietą. Tak, gdybym wcześniej przyszła, gdybym czekała z nią przed koncertem, to ona załatwiłaby mi nawet rozmowę z nimi, bo wiedzcie, to ziomala zespołu. :)
Zadała mi pytanie:
Nie żałujesz?
Zapamiętajcie to pytanie, bo pojawi się i w kolejnym poście, kiedy bardziej opiszę, dlaczego absolutnie nie żałuję!!!!!!!
Wtedy też odpowiedziałam, że nie żałuję.
Odpowiem sobie tak jeszcze wiele razy i z jeszcze większą pewnością.
Mogłam pogadać z Aaronem, który jest dla mnie ważny, którego muzyka mnie leczy i umacnia, jak nikogo innego. Kiedyś marzyłam o tym całym sercem i tak, ucieszyłoby mnie to, ale wtedy nie miałabym tych wspomnień:
Nie, nie żałuję.
Rozmowa z Bonnie była urocza, czekałam z nią na Uber, dużo się działo, ale post i tak już jest mega długi.
Bonnie powiedziała mi, że będzie ze mnie dumna, jeśli podejdę do zespołu, zrobię zdjęcie i jej wyślę. Byłam na to gotowa. Ona musiała pędzić dalej. Pokazała mi gdzie stać, jednak kiedy my gadałyśmy sobie w najlepsze, Aaron schodził po schodach do taksi, całkiem obok... oczywiście nie poznałam, że to on... hahaha
Ludzie zachwyceni, bo mają autograf, zdjęcie, niestety też ci najbardziej fałszywi, ale to już norma w życiu.
Znów nie żałowałam, bo spędziłam miły czas, który mam wrażenie, okazał się dla mnie bardzo wpływowy, ale o tym kiedy indziej.
Byłam zmarznięta, stałam, jak babunia w swetrze calutki koncert. Byłam sina z zimna, czułam się nieco chora, ale to był magiczny dzień, naprawdę magiczny.
Wróciłam do pokoju późno. Wróciłam do największego cudu, spojrzałam na Madre i znów pomyślałam, że nie żałuję!
Wspaniała kochana, że mimo przeciwności losu, potrafiłaś dostrzec magię tego dnia.
OdpowiedzUsuńNo, Aguś, meeeega przeżycia. Czytam jeszcze raz...i będę słuchać...
OdpowiedzUsuńPrzeczytałam jednym tchem. Tyle tu prawdziwego życia – obawy, zamieszanie, zmiany planów, czułość między Tobą a Mamą, niepewność, radość, zmarznięte dłonie i gorące serce.
OdpowiedzUsuńTen wyjazd był jak dobra opowieść – z twistem, z przeszkodami, z magicznym finałem, który nie wydarzył się dokładnie tak, jak miał, ale właśnie dzięki temu zostawił ślad. Boczasem to nie plan idealny daje największą radość, tylko to, co się wydarzy mimo wszystko.
Rozumiem to "nie żałuję", wypowiedziane z całej siebie. I podziwiam Cię za to, że potrafisz go tak pięknie i szczerze bronić. Moment "nie żałuję" bywa cenniejszy niż selfie z idolem.
Super zdjęcia. Pozdrawiam cieplutko!