czwartek, 30 czerwca 2022

Dlaczego tak długo mnie nie było...

 


Post o podobnej treści miał być opublikowany w lutym. Przewróciłam kartkę zeszytu, w którym piszę i zaczynam od nowa. Mamy czerwiec, tak długiej przerwy w blogowaniu jeszcze nie miałam. Post, który miał być opublikowany parę miesięcy temu, zawierał ogrom emocji, był pisany podczas prawdziwej 'burzy'. Chcę Was przeprosić za tak długie milczenie. Tęskniłam bardzo, lecz nie miałam odwagi, ani siły, by pisać.


Początkiem grudnia 2021 roku, będąc w pracy, zobaczyłam bladą, jak ścianę mamę. Kazałam jej iść do domu, nie zrobiła tego. Następnego dnia już jednak do pracy przyszłam sama. Z początku było znośnie, jednak wchodząc po schodach, poczułam, że nie dam rady wejść na górę. Zachorowaliśmy na covid, ja, mama, tata i brat. Byłyśmy z mamą najsłabsze. Każdy walczył dla każdego. Nie przeszliśmy go łatwo. Ja potrzebowałam ciepła, mama znowu zimna. Marcin opiekował się nami, robił dla nas wszystko, trzymał się najlepiej... fizycznie. Pomimo ciężaru, jaki nosił psychicznie, od rana do nocy o nas walczył.

Jednego dnia usłyszeliśmy trzask w łazience. Mama zasłabła, tata ją podniósł, zemdlała. Leciałam otworzyć okno, Marcin już dzwonił po pomoc. Moment, w którym na nią patrzyłam, był i jest moim koszmarem. Błagałam ją, by otworzyła oczy, zrobiła to. Naprawdę, moment ten nadal mnie prześladuje, jest koszmarem, ale również jestem za niego wdzięczna, otworzyła oczy, oddychała.


Sukcesem dla nas było przejście z pokoju do pokoju. Pamiętam radość i dumę, kiedy umyłam wreszcie włosy. Post, który miał być w lutym, opisywał ten czas dokładniej, teraz nie chcę już dłużej o tym pisać, chcę to zamknąć. Cały grudzień, tyle trwał covid. Po nim, przez niecałe dwa tygodnie było idealnie. Nagle zaczęły się problemy. Reszta zwyczajnie miała częste przeziębienia, osłabienia, bóle mięśni. Ja nagle obudziłam się z chorymi oczami, dolegliwości, jakie mnie spotkały, spowodowały, że zaczęłam wpadać w panikę, było tego za dużo. Moi bliscy zwrócili uwagę, że za często płaczę. Potrafiłam w pracy przy wszystkich wybuchać płaczem, którego nie potrafiłam opanować. Zaczęłam z tym walczyć, jednak ciągłe problemy zdrowotne mi to utrudniały. Spotkało mnie wiele, tu straty, tam złe wieści, ale nie poddawałam się, bo przecież byli obok bliscy, są zawsze. Nie było mowy o powrocie na bloga, oczy chore, co chwilę nowe problemy, to trwało pięć miesięcy, ta największa 'burza'. Pozwolicie, że na tym poprzestanę. Pisanie tego posta jest dla mnie trudne. Jeśli chciałabym wszystko przekazać...pisałabym naprawdę długo, a ja już naprawdę chcę zamknąć ten rozdział, jak dalece to możliwe.


Piszę do Was z ukwieconego balkonu, po wielu miesiącach walki, którą nadal toczę, ale już dzięki Bogu z uśmiechem. Nigdy go nie brakowało, ale jednak teraz jest go więcej.

Okres tamten był ciężki, ale również tak dużo mnie, jak i moich ukochanych nauczył. Zmieniliśmy się, podobają mi się te zmiany, idziemy do przodu. Stawiamy kroki, które wcześniej wydawały się za ciężkie. Kochamy się jeszcze bardziej, cenimy jeszcze mocniej.

Powtórzę, piszę to z naszego ukwieconego balkonu, zmęczona po pracy, wdzięczna za pracę, piszę, będąc z siebie dumna.

Czytam, wreszcie czytam, mogę znów czytać. Piję herbatę, wreszcie piję herbatę. Zaraz zacznę ćwiczyć jogę, będę ćwiczyć jogę. Wczoraj spędziłam cały dzień nad wodą z przyjaciółką, mam poczucie, że teraz jeszcze bardziej wszystko doceniam. Mamy ten dany moment, zrozumiałam, co to znaczy.

Bardzo chcę podziękować wszystkim, którzy o mnie pytali, dostałam również upominki, każdy gest dodawał mi sił. Kocham tu być z Wami, kocham swoją blogową rodzinkę. Kto ze mną został, aj...ten mnie cieszy tak, że jakbym to teraz wykrzyczała na cały głos to i tak, by tej radości nie oddało. Ten dzień, ta chwila, to wszystko, co mamy, nie traćmy tego z oczu.

Tym, którzy cierpią, jestem z Wami, wierzę w waszą siłę całym sercem.


Kocham, kocham, co posiadam. Dziękuję wszystkim, którzy są częścią mojej drogi. Kocham.


💜


Dziś, przed opublikowaniem tego posta, dowiedziałam się, że w tragicznym wypadku zginęła moja znajoma z pracy. Miała na imię Klara, niedawno jeszcze sobie żartowałyśmy, mama wczoraj z Nią rozmawiała. Była dobrym człowiekiem, pracowała ciężko dla swoich bliskich, miała tylko 24 lata, zawsze wspierała, była troskliwa, dobra dusza. Zabrano Anioła z ziemi przez głupotę człowieka, za szybka jazda przez pasy i to kiedy auto stało, by przepuścić...
Proszę każdego z Was, by nie pisać mi kondolencji, proszę o coś innego.

Całym sercem pragnę, by każdy z Was, kto czyta te słowa, teraz zadzwonił, wstał, podszedł i powiedział bliskim, że ich kocha. Niech nikt z Was nie czeka, niech powie: KOCHAM NA CZAS, niech się nie spóźni, niech nie wmawia sobie, że przecież jest czas, proszę.

Jeszcze raz powtórzę, kocham moją blogową rodzinkę, kocham moich bliskich, pasje, naturę!