niedziela, 16 października 2022

PRZERWANA WYCIECZKA.

 


Znacie pewnie to uczucie, kiedy macie dość pracy, pragniecie WOLNOŚCI. Ciężka praca, bóle wszelakie i nadzieja na odpoczynek w pięknym miejscu...nareszcie.

Wyprawa była zaplanowana na osiem dni, niestety po pięciu musiała się skończyć.



Muszę przyznać, że ostatni raz popełniam ten błąd. Wyjechałyśmy parę zacnych godzin po skończonej zmianie. Zaowocowało to tym, że stawiając swe stopy w miejscu docelowym, płakałam. Wzięło mnie całkowite wyczerpanie. Rok czekania na urlop, a tu wypompowanie stulecia. Obie miałyśmy odczucia, że coś jest nie tak.




Zawitałyśmy do Jastrzębiej Góry i niemal wszystko było dla nas BE.

Pamiętam, jak usiadłyśmy na plaży, a była to bardzo wczesna pora i wyciągnęłyśmy kartkę. Postanowiłyśmy zrobić plan spontaniczny, co będziemy robić podczas tych ośmiu dni. Miałyśmy przyszykowane atrakcje, ale okazało się, że wszystko jest tak blisko, że obejdziemy to w dzień. My zwyczajnie byłyśmy zmęczone, bo pewnie wielu z Was się domyśla, że po odpoczynku zaczęłyśmy wszystko widzieć inaczej.


Już pierwszego dnia poznałyśmy przesympatycznego taksówkarza i okazał się on naszym darem podczas całego pobytu. Już pierwszego dnia odnalazłyśmy urocze ścieżki, wspaniałe punkty widokowe i te nieszczęsne schody, dużo schodów.





Oczywiście się zgubiłyśmy. Poprosiłam Sylwinkę, by zobaczyła na mapie Google trasę do pensjonatu, mój internet był do bani.

Zobaczyła.

Mamy iść prosto, a potem w prawo. Tylko że coś za długo szłyśmy prosto, pytam:

'Na pewno dalej prosto?'

'Chyba tak'.

Moja droga Sylwia nawet nie zerknęła na aplikację... jak jej nie kochać. 




Wylądowałyśmy na obrzeżach wśród domków, lasów i pól, nie mamy pojęcia, gdzie dokładnie byłyśmy... Jastrzębia Góra to była...chyba. ;D

Calutki dzień spędziłyśmy, jak najpiękniej można, teraz to widzę dużo wyraźniej.



Drugi dzień był dla nas całkowitym zaskoczeniem. Byłyśmy w Rozewiu, a o Motylarni już mogliście poczytać. Naprawdę, poczuć magię, przytulić się do przyjaciela jest niezastąpionym doświadczeniem...pieniędzmi tego nie kupisz, nie tego nie masz szans kupić...choć bilet to już tak. ;)



Weszłam również na latarnię morską, ależ było wąsko. Śmiesznie jest wciągnąć brzuch, by ktoś przeszedł, miło wzajemnie się z tego pośmiać.

DAJ JEŚĆ, DAJ JEŚĆ!

TA...TERAZ TO MAM CIE GDZIEŚ...

Cieszyłam się widokiem. Wejścia takie są dla mnie jak wielki sukces. Kto mnie lepiej zna, wie, że chorowałam na poważne zapalenie stawów niemal całego ciała. Wejście na szczyt latarni napawa mnie dumą i wielką wdzięcznością.



'Przepraszam, którędy na LISI JAR?'

Zapamiętajcie tę nazwę i wybierzcie się w to niewielkie miejsce, jest przepiękne.





Idziemy sobie piaszczystą drogą, przed nami morze, jesteśmy wysoko. Z lewej jest bardzo mało widoczna ścieżka.

'To chyba tam'- Sylwia wskazuje.

Tak, miała rację. Ta niepozorna ścieżka, coś niewyróżniającego się, bardzo nas zaskoczyło. Z ludźmi też tak bywa. Łatwo ocenić poprzez wygląd, pozycję w życiu, a bywa, że to nic nie ważne, bo mamy przed sobą prawdziwy skarb, wystarczy go nieco bardziej odkryć.



Ta ścieżka odsłoniła przed nami niesamowite miejsce, to jedno z tych, które trzeba odwiedzić, by poczuć, o czym ja tu piszę. My byłyśmy oczarowane, piękne drzewa, cudowne cienie, niesamowite korzenie, naprzeciwko morze błyszczy, my coraz niżej i niżej, drzewa coraz wyżej i wyżej.




Czy to jakiś świat Hobbita? Zdecydowanie można się tak poczuć i się poczuje, jeśli tak się zdecyduje, bo czasami tylko wystarczy się zdecydować. 



Kolejną niespodzianką była plaża. Wielu na nią narzekało, bo za dużo kamieni...

No, ale to taka unikalna plaża. Te różnobarwne kamienie dodawały poczucia, że jesteśmy właśnie, gdzieś bardzo daleko, egzotyki czar. Pamiętam, jak położyłyśmy się na piasek, byłyśmy uśmiechnięte, spełnione. Tak, to był idealny dzień. 

Kolejny był bardzo spontaniczny.

Jedziemy do Gdańska.







Nie była to łatwa podróż. Najpierw jazda do Władysławowa, gdzie widząc kolejkę do kasy, myślałyśmy, że padniemy, a upał był wielki, oczywiście.

Wszelkie spóźnienia, jakże by inaczej.

Zamiast na spokojnie, to my musiałyśmy przypomnieć sobie magię Gdańska w biegu.

Czy się zgubiłyśmy? Oczywiście.



Pamiętam, szłyśmy uliczkami centrum. Wystarczyło, że zerknęłam w lewo, Sylwia poszła usiąść na chwilkę. Moim oczom ukazał się klimatyczny budynek, pięknie porośnięty naturą. 

Stała tam młoda kobieta, robiła zdjęcia. Podeszłam bliżej, by zrobić to samo.

Odezwała się.







Mówię: 'Przepraszam, nie usłyszałam'.

'A to mówiłam do dziecka'.

Tak zaczęła się nasza bardzo krótka znajomość.

Rozmawiałyśmy o fotografii, polecała mi różne konkursy fotograficzne, mówiła o mieście, bo w Gdańsku się urodziła. Opowiadała o ludziach i o tym, że widzi ten zakątek pierwszy raz. Tu poczułam wielki zaszczyt, że to miejsce zechciało się przede mną odsłonić. 

Cała nasza rozmowa była krótka, ale naprawdę bardzo przyjemna. Gonił mnie niestety czas, ale tę chwilę, myślę, że zapamiętam na długo.



Tak, tak, tu chcę Wam pokazać swój dom. Można gratulować, wiem, jest boski. :D



Usiadłyśmy nad wodą, naprzeciwko domu, który mam w pamięci od naszej pierwszej wyprawy do Gdańska.

Starodawny, klimatyczny, łatwo było się rozmarzyć. Długo patrzyłyśmy na to cudo. Wkoło kaczki, nawet udało się wypatrzyć mieszkankę tego wymarzonego domu.


Byłyśmy krótko w Gdańsku, no chyba, że liczyć to:

'Pociąg do Władysławowa opóźni się 67 minut'.

Tu proszę sobie wyobrazić dwie kobiety z bardzo otwartymi buziami.

Po zacnej godzinie była ta sama informacja, a przepraszam...opóźnienie było dłuższe.

Tu proszę sobie wyobrazić nas wyczerpane, wyziębione i wnerwione.

Po dwóch godzinach, pewnie się domyślacie, oczywiście to samo.

Aż wreszcie, o tak, nagle pociąg przyjeżdża. Radość nas ogarnęła wielka.




Kolejny dzień był bardzo spokojny, spędziłyśmy go na naszej kamienistej plaży. Obserwowałyśmy cudowną rodzinę. Pan, po trzydziestce, kobieta i ich pies. Miłość, jaką okazywali pieskowi, była tak wzruszająca. Psinka taka oddana. Skakali sobie w ramiona, biegali, pływali razem. To była najpiękniejsza i najszczęśliwsza rodzina, jaką ja osobiście dawno nie widziałam. Nie zapomnę ich.



Nocą wybrałyśmy się do lokalu. Tam stare szlagiery, okazało się to dobrym pomysłem przyjaciółki. Śpiewałyśmy, były wygłupy, bardzo dużo niekontrolowanego śmiechu. 

Mnie tylko jedna rzecz nie pasowała... Sylwii kaszel i wygląd.

Tak, kochani, piątego dnia zmusiłam Sylwię do wykonania testu na covid, byłam pewna, że go ma. Wyjechałyśmy tak nagle, wakacje przerwane. Bardzo źle przeżyłam covid, do teraz walczę o zdrowie, nie było mowy o pozostaniu w tym samym pokoju, nie było mowy zostawić Sylwię z tym samą.

'Sylwia, groźnie kaszlesz, zbadaj to'.

'To nic takiego'.

'Nie kaszl na mnie, proszę'.

'To nic takiego'.

Tu chcę napisać, proszę, nie bagatelizujmy, nie udawajmy, że jest ok, kiedy kaszlemy, na prawo i lewo. Tak, zostałam zarażona, tak, Sylwia kaszlała, kichała na mnie i niby to nie było nic takiego, a było. Pierw miałam żal, ale każdy popełnia błędy i wiem, że moja Sylwia już takiego błędu nie popełni. Niech jej przykład będzie dla innych przestrogą. Ona już okazała mi, że zrozumiała i chciała, bym o tym błędzie napisała. Jestem dumna. <3




Wyszłam na zakupy na podróż.

Praktycznie, co chwilę kontaktowałam się z przyjaciółką.




Poszłam na punkt widokowy, na chwileczkę. Byłam bliska łez, żegnałam morze sama. Nagrałam Sylwii filmik, robiłam jej zdjęcia. Zaczepił mnie nieznajomy, zaczął zagadywać, co spowodowało, iż poczułam, że będzie dobrze i było.




Sylwia jest obok, razem spędziłyśmy pięknie czas. Weszłyśmy na najwyższe wzniesienie w Jastrzębiej Górze, ileż schodów. Zbudowałyśmy wspomnienia, zaczęłyśmy nawet otwierać się na to, co zupełnie nowe. Nauczyłyśmy się czegoś. Czasami złe prowadzi do dobrego, tu akurat tak się okazało. 



To nasze wspomnienia, zbudowałyśmy je razem, to najważniejsze.

Budujmy wspomnienia z ukochanymi, nie czekajmy, budujmy, bo nawet najmniejszy uśmiech, może okazać się bardzo cennym wspomnieniem.




 









RAZEM NA DOBRE I ZŁE.