piątek, 16 marca 2018

Tajemniczy wózek. 🛒



DZIEŃ 1 (rozmowa Agi z hermano)

A: Kiedy pojedziemy w góry?
H: Jak się ociepli.

DZIEŃ 2

A: Padam już w tym mieście. Potrzebuję świeżego powietrza. Może pojedziemy w jakieś góry?
H: No może...
A: Naprawdę???
H: Nie.

DZIEŃ 3 (a może nawet i ósmy)

A: No zdycham. Nudzi mi się. Potrzebuję odskoczni. Potrzebuję zobaczyć coś nowego. No weź...pojedźmy w jakieś góry. Wiem, że będziemy fajnie się bawić.
H: Przecież możesz jechać sama.
A: :(((

JAKIŚ INNY DZIEŃ

H: To, co...jedziemy jutro w góry?
A: No wreszcie. :D


🌲 Soszów Wielki 🌲


Usatysfakcjonowana Aga siedzi sobie w busie. Widoki wreszcie inne. Tu jezioro, tam las oświetlany przez promienie słońca, a za lasem już widać piękną, tak dumnie stojącą górę. Czysta radość.
Chwila! Coś tu za sielsko, za dobrze...podejrzane.

Zaczynam się źle czuć. Za ciepło, za duszno. Słabo mi, źle mi się oddycha.
Pytam: 'Daleko jeszcze?', nie... Jednak te 'nie' jakieś takie długie było.
Zostajemy sami w busie, zaczynamy się wygłupiać, jak to rodzeństwo. Nagle jedno wielkie beknięcie. Tak, beknięcie. Kto pisze o takich sprawach, a no ja. Toż to ludzkie. Śmieszył mnie widok kierowcy, ale przynajmniej zaczynałam czuć się lepiej.

A oto jak prawdziwi wielbiciele wspinaczek górskich zaczynają swoją drogę. Dwa żarłoki. 😆


Postanowiliśmy palić znicze Dinusiowi wszędzie, gdzie jesteśmy. Tu zapaliliśmy (Wisła), a także w Mosznej, Cieszynie, na Równicy i wielu innych miejscach. W ten sposób zabieramy go w podróże. Dla nas to piękne i bardzo ważne. Miłość to miłość.


Jak zawsze musiałam obiecać: ' Tak, tym razem nie będę co chwilę stawać, by zrobić zdjęcia'.
Początek trasy, minuta wędrówki.
'Agaaaa...co ty robisz?'
'No wybacz, ale to takie ładne, musiałam. Czekaj, jeszcze sekundę...już chwilkę'. Zdjęcie zrobione. ;)


Na początku trasa prowadzi przez miasto. Nic specjalnego, no może poza stertą śmieci na każdym rogu. Patrzymy, a tam Wyciąg Soszów. Przed nami, na wyciągnięcie ręki. Jednak według przewodnika powinniśmy iść dalej. Omijamy wyciąg, mimo że tam właśnie mamy się znaleźć. Jakaś dziwna ta trasa. Dzięki Bogu za Google Maps.





Wchodzimy w jakąś tajemniczą uliczkę. Ma zapach staroci. Jest tam dość ponuro. Czuję się, jakbym była na jakimś planie filmowym. Ciekawe, jeszcze nie czułam takiej atmosfery. Fajnie poczuć coś nowego.





Zaczyna się! Okay...stromy odcinek. Damy radę. Było stromo praktycznie cały czas. Zero łagodniejszych podejść, dopiero przy samym szczycie. Spójrzcie, toż tryskam energią.



Wędrówka przyjemna. Wolę wspinać się, kiedy jest zimniej, latem pot zbyt zalewa mi widoki. haha
Stop! Coś mnie obserwuje. Patrzę w prawo. Uff...to tylko mały, czarny kotek.


Mijamy wędrowców, radośnie się witamy. No wreszcie punkt widokowy. Z uśmiechem na twarzy wołam do hermana: 'Patrz, jakie widooooo.....'. BOOM.
Leżę dupskiem w błocie. Marcin podaje mi rękę i oboje wybuchamy śmiechem. Umazana, nieco obolała, a śmiałam się na całego. Miejsce upadku:



Po krótkim odpoczynku idziemy dalej. Las prześliczny. Ni to zima, ni to jesień. 


Patrzę pod nogi jeszcze uważniej. Naprzeciwko skaczą sarenki. Jakie masywne piękności. Gdzie był aparat...wyłączony, typowe.
Widok pięciu sarenek, bawiących się w lesie bardzo nas ucieszył. Jednak nagle przed nami znalazł się...wózek dziecięcy. Grozą zaleciło po sekundzie. Cóż w środku lasu, na takim pustkowiu, na takiej wysokości robi wózek dziecięcy...


Jest podniszczony. Nie widać, czy coś jest w środku. Wyobraźnia zaczyna działać. Rozglądamy się we wszystkie strony. Biorę kij i idę przed siebie. Nagle zza drzew wyłania się jakaś postać. Idzie szybko, to mężczyzna. Serce mi wali jak oszalałe. Idę na niego z tym kijem, a to...oczywiście starszy pan, wędrownik o miłym uśmiechu.
Obok wózka przeszliśmy jak torpedy. Widzę na zdjęciu, że jest tam przyczepiona jakaś kartka, coś jest napisane. Nie mam szans na odczytanie, zdjęcie jest zbyt zruszone, co tak ręce mi się trzęsły. hehe

Nagle zrobiło się lżej. Droga przyjemna. Raz jesienią zapachniało, a raz zimą. Czasami nawet latem.




Z Soszów Mały to tylko chwilka, aby dojść na Soszów Wielki. Ino nie po jednym wielkim lodowisku. Trochę się namęczyliśmy.



Zasapana spoglądam w górę, a tam jakiś śliczny turkusowy domek. Pstryk.
Jak możecie zobaczyć poniżej to WC, a nie chcecie wiedzieć, co było w środku.


Szczyt zdobyty. Kochamy wspinaczkę górską, kochamy te widoki. Na szczycie byliśmy tylko my. Zabawne to było, wiele nas cieszy.



Drogi powrotnej nie fotografowałam. To dopiero była przygoda. Zejście w dół było tak oblodzone, że pozycje, jakie wykonywaliśmy, by zejść bezpiecznie, mogłyby rozśmieszyć każdego ponuraka.
Był też piękny koń, był uroczy zachód słońca w barwach ukochanego fioletu, był bieg, by zdążyć na autobus. Była też satysfakcja i ogrom energii. Serca uradowane i o to chodzi.


Dodawaj tyle barw do swojego życia, ile tylko potrafisz.
Pisz tak ciekawe rozdziały swojej książki, jak tylko potrafisz.
Stwórz coś pięknego, wartościowego tak, jak tylko potrafisz.


Do następnego kochani moi.