niedziela, 7 lipca 2024

Życie codzienne.

 


Witam moje drogie bratnie dusze. Jak się macie?? Ja wiem, że rzadko tu bywam. Postanowiłam napisać cokolwiek, troszkę z obawami, że będzie to mało ciekawe. Wybrałam zdjęcia z telefonu, od kwietnia do teraz. Zero przeróbek, takie moje życie na zdjątkach.

Pytaliście, co u mnie, co porabiam, dziękuję za troskę. 

Mam zamiar pisać o tym, co było, co jest... właśnie od kwietnia do czerwca.

🙜🙞



Po wypadku w pracy, o którym pisałam poprzednio, musiałam poddać się różnym badaniom. Powykręcali mnie równo, co takie dziwne zdjęcie musieli mi zrobić. Dzięki Bogu wszystkie badania wyszły mi dobrze.

Tatko też był u lekarza, wrócił i zaraz jechał na izbę przyjęć... serce. Tu też z radością donoszę, że jest całkiem już dobrze. Przeszedł zabieg, nawet zaczął jeździć na rowerku. Jeździ i czyta jednocześnie, zabawny to widok. Tylko badania robić regularnie musi i nie oszukiwać lekarza, co też potrafi... Raz pielęgniarka wyszła i podeszła do mnie i Mamy mówiąc:

Drogie Panie, jaki on jest łgarz niesamowity. haha 

Przynajmniej wiem, że łatwo mu ściemnianie nie idzie. Ja to już z nim byłam u lekarza, Mamita tak samo... łatwo mu nie pójdzie. ;D

Jechaliśmy też z Timmim- naszym pieskiem, na badania i tu też wyszło spoko. Wszędzie towarzyszył nam ogromny stres, wszędzie byliśmy razem i razem świętowaliśmy.

Zastanawiam się czemuż to ja Wam tak mało Timmiego pokazuję... Niewyobrażalny błąd powiadam!  Timmi jest częścią mojego serca, tęsknimy za sobą, tulimy się, pocieszamy, śmiejemy razem. Toż ja kocham go całym sercem i każda chwila z Nim to dla mnie szczęśliwa chwila. 




Dużo spacerujemy rodzinnie. Raz szliśmy do pałacyku, doszliśmy tam wprawdzie. Pokazaliśmy go Mamie, ponieważ nigdy tam nie była. Pokazaliśmy go od tyłu i nie wiem, jakim cudem zamiast dojść na przód, my znaleźliśmy się w głębi lasu. haha

Tak to jest z nami, a my to zawsze niemal chcemy zobaczyć, co tam za zakrętem. Odwiedziliśmy las mało nam znany, odkryliśmy nowe drogi, ja, Timmi, Mama i oczywiście drogi Hermano.

Z bratem moim chodzę na spacery niemal codziennie, z Mamą łazimy po sklepach. Tak, jak nie lubię chodzić po sklepach nawet w 1%, tak z Mamą uwielbiam. :)



Oczywiście już nasz balkon jest pełen kwiatów i myślę, że i w tym roku Wam pokarzę tę naszą małą oazę. Karmię ptaki w moje ukochane pory roku... jesień i zimę, głównie moją rodzinę sikorek, których coś dawno nie widziałam. Otwieramy ziemię pozostałą, a tam słoneczniki zaczęły kiełkować, widocznie ziarenka powpadały. Po tym zajściu, dla mnie szczęśliwym, zasadziłam parę doniczek, a że nasion mam sporo... Póki co, słoneczniki ładnie rosną, widać już, że kwiaty się budzą do życia, ręce i nogi już są, teraz czas na głowy. :D

Sprzątałam kiedyś w pokoju i wreszcie postanowiłam zerwać opakowanie z malutkiej doniczki, którą kupiłam do projektu artystycznego. Okazało się, że tam były ziarenka koniczyny... posadziłam, ale już chyba nie wyrosną... raczej na bank... no nic... ciepnę w tę ziemię... słonecznik oczywiście. buhahaha

Za to mój fiołek kwitnie kolejny rok, mam go w pokoju, chyba lubi ze mną być w nim. Na zdjęciach, przypatrzcie się, jest mój fiołek, są też gęsi... moje kochane gęsi. Nie wiem, czy pisałam już Wam, ale ja uwielbiam gęsi i marzyłam o ich figurkach. Miały stać na balkonie, ale stoją w pokoju, bym mogła się nimi cieszyć cały czas. 



Ach, jak mogłam zapomnieć...

Trochę bez kolejności, ale postanowiłam, że napiszę, jak napiszę, byle był z Wami kontakt. 

Wracając do kwietnia, tam spotkała mnie przemiła niespodzianka. Mam w Ameryce bratnią duszę, znam Pam od paru lat... nie wiem, może od 2017...

Pam jest artystką, której prace stopniowo otworzyły moje serce na sztukę, zresztą i Wy mieliście w tym duży udział. Jak zrobię tour po pokoju, to zobaczycie, ile jest w nim Was. :)

Wracając do Pam, ona jest naprawdę niepowtarzalna, nie można jej zarzucić, że zatraciła siebie. Wspiera, inspiruje, wręcz błyszczy. Jej wewnętrzne dziecko jest tak szczęśliwe, że odbija się to w jej sztuce. Ona zwyczajnie mówi sobie TAK, żyje sercem, nie patrząc na opinie innych, przy czym pozostaje absolutnym światłem. Chciałabym kiedyś, byście ją bliżej poznali, chciałabym podzielić się z wami tą moją radością... kto wie... ;)

Oto jej prace, które znalazłam w paczce. Chcę też się pochwalić, nie swoim sukcesem, a tym, że Pam ostatnio wygrała konkurs plastyczny. Jej prace na ścianie, widok pierwszego miejsca, spowodowały, że płakałam na całego... jestem taka dumna. <3 Ona się nie spodziewała, nawet w 1%, także chyba jednak warto próbować...


Bycie sobą, temat powielany przeze mnie, bo uważam, że warto.

Nawet jeśli masz lat siedemdziesiąt, a pragniesz wsiąść na karuzelę i się pośmiać, jak totalny dzieciak, zrób to. Jeśli tylko możesz, zrób to.

Twoje życie niech będzie Twoje, niech nie będzie strzępkami innych.

Niedawno mój znajomy napisał mi takie coś:

Kiedyś byłem, jak ty... praca-dom, zero ekscytacji życiem... bla bla coś tam jeszcze.

Proszę, nie słuchajcie, jeśli ktoś Wam ględzi taki chłam. Nie słuchajcie ludzi, co myślą, że Was znają, a tak nie jest. Ziomek zna mnie tak, jak ja znam Roberta De Niro. ;D

Proszę, nie dajcie sobie wmawiać bzdet, nie dajcie sobie wmawiać, co jest dla Was najlepsze.

Facet chce podróżować z grupą ludzi i się bawić, bawić, bawić. Jeśli tego chce, życzę mu tego.

Ja chcę swój czas spędzać z rodziną, z pasjami. Im starsza jestem, tym bardziej słucham swojej duszy i jeszcze mi to nie zaszkodziło. 

Odpisałam facetowi dobitnie, bo moi kochani, ja szczęśliwa osoba jestem, ze swoimi ranami na sercu, z problemami, wadami, zaletami, górami do przejścia, ale szczęśliwa. Chyba moja odpowiedź nie spodobała się koledze, bo jego wymysły prysły, jak bardzo marnej jakości bańka. 


Ach, życie w zgodzie ze sobą, to umiejętność, którą nadal szlifuję i zawsze będę. To jedno z moich największych osiągnięć, mówić nie, nawet kiedy wiem, że będę jedyną w grupie, która to powie. Wolę być sobą, aniżeli w grupie, w której jestem kimś, kim inni chcą bym była, o nie, to nie dla mnie!!!!

Bądź sobą, jesteś jedyny w swoim rodzaju i jesteś taki po coś...

Wybaczcie, że skaczę po tematach, ale nawet w jednym dniu potrafi się dziać jedno zupełnie różne od drugiego.




Poza licznymi spacerami, tymi badaniami, troskami, było dużo biblioteki, odwiedzin galerii sztuki, oczywiście dużo czytania. Wczoraj skończyłam Dziwne losy Jane Eyre, ależ mi się ta książka podobała, zostanie ze mną na długo. Lubicie tę książkę, macie jakieś książki sióstr Brontë do polecenia?

Po długim czasie wróciłam też do jogi. Muszę uważać, bo po wypadku mam osłabioną prawą rękę, była ona od ramienia do łokcia cała w siniaku kolosie. Joga jednak daje mi tyle szczęścia, tak dobrze mi z nią. Kiedyś umiałam stawać i głową dotykać kolan, za jakiś czas znów to zrobię. :D

Ogrom czasu spędzam z farbami, pastelami olejnymi, ze swoją sztuką. Choć pisałam o tej pasji tylko raz i to dawno, to wiedzcie, że jest to moja wielka miłość. Na zdjęciach pokazuję Wam same nieskończone prace, bo na temat tej dziedziny sobie pogadamy innym razem. ;) Umieściłam też kwiatowy wianek, o który poprosiłam Mamę. Cudowny, wisi na moich drzwiach.


Obie mamy w sercu sztukę, każda inaczej ją wyraża, każda pięknie, niepowtarzalnie, zresztą Wy też to robicie, inspirując.

Ach, pędzle, pastele, kanwa, drewno... serce moje czuje spełnienie i sięgam po nie możliwie najczęściej.

Muszę kończyć, mam dodatkowe zadania do wykonania w pracy. Muszę odpisać też dentyście, że przyjdę. Jednak czemu, czemu akurat, kiedy ma być 32 stopnie, a trochę trza tam iść. Kto mnie zna lepiej, ten wie, że jestem zimnolubna i te 32 stopnie, to jak horror dla mnie...

Tu mały update...

Tak żem pociła się, że Pani włączyła klimatyzację, tak jej gadałam o pocie. hahaha No i o mój Boże kochany... robienie ósemki bez znieczulenia, to nie najlepszy pomysł... ale się wytrwało. :D

Trzeba przyznać, że ten post o wszystkim po troszku. Mam nadzieję, że jest dla Was przyjemny, albo choć ok. haha 

Kochani, dziękuję, że dajecie mi czas, że rozumiecie, pytacie, że jesteście cierpliwi. Dziękuję za wsparcie, za to, że mogę do Was pisać tak swobodnie, że czuję się tu, jak w rodzinie.










niedziela, 7 kwietnia 2024

Ten pierwszy krok.

 


Witam po oczywiście za długiej przerwie. Po pierwsze, chcę z całego serca podziękować za wsparcie. Wasze słowa pomogły mi wstać i nie zatracić wiary, dziękuję. <3

Po zacne drugie... o Maniu... ten post tworzę już od zeszłego roku. Zaraz po napisaniu poprzedniego posta brałam się za ten, no, ale  BAM... miałam wypadek w pracy. Rura, upadek na beton, siniaki, rany i łzy. Zrzędzić nie będę, bo cieszę się, że zębów nie wybiłam, że nie upadłam na głowę, a tylko trochę szczęką zajechałam i że jest dobrze, a że ślady będą... to najmniej ważne.

Nastąpił moment mojej kolejnej próby opublikowania posta tego, ale żem zachorowała...

Także po trzecie... proszę o wybaczenie, że ja tu zimą straszę, choć wiosny niemal wszyscy pragną... ba... ona już jest. ;D


Za długi początek, ale już zaczynamy. Zapraszam moi drodzy na wyprawę do Krynicy Zdrój, a było tak:




Fajnie było... no i koniec posta, a teraz tona zdjęć, pa. hahahahah







To żart, zostań tu.

Dawno nie pisałam i widać, widać, że nieco odwala. :D

Po zajściu, które opisałam poprzednio, powiedziałam do Mamy to zdanie:

'Mamo, ja muszę, gdzieś pojechać.'

'Pojedziemy'- odpowiedziała.

Moja Madre to jedyna kobieta w moim życiu, której ufam bezgranicznie. Mama, najlepsza przyjaciółka, kobieta, którą tak kocham, jak jeszcze świat słów nie wymyślił.



Oczywiście było tak:

'Patrz, może pojedziemy do Krynicy Zdrój? Fajne budynki, klimatycznie się wydaje.'

'Przecież tam nic nie ma, same hotele- nie!'

Potem kilka dni poszukiwań, bo Mamunia wybredna, choć ja też. ;D

Mnie coś ta Krynica, co chwilę się w myślach pojawiała, także, jako że uznałam to za znak niebios, oznajmiłam:

'Krynica i już!' 

Szybko pokój znalazłyśmy, miał być dwadzieścia minut od deptaka, potem okazało się, że to pięć minut, szczęściary.





Dzień wyjazdu nastąpił.

'Choć Aga, nie lubię się spóźniać'

' Ale jeszcze czterdzieści minut do odjazdu'- na przystanek mamy z siedem minut.

Dobra ze mnie córka to poszłam.

Stałyśmy i stałyśmy.

Mija pół godziny- autobusu nie ma.

Mija kolejne pół godziny- no nie ma.

Zamarzamy, uciekamy do poczekalni.




Ludzie do nas podchodzą, studenci spóźnieni na zajęcia, jeden pan jadący na lotnisko w Krakowie. Dzwonią, pytają i się razem śmiejemy.

Potem już mniej radośnie, ale ciekawie. Kłótnie, wrzaski, obrażanie się, dogadywanie sobie nawzajem, takie atrakcje autobusowe między podróżnikami a kierowcą. Przynajmniej nudy nie było. ;)




Korki zgroziczne, co chwilę korek. Jechaliśmy dwie godziny dłużej. Autobus się zepsuł, była nagła przesiadka, a kierowca oznajmił dobitne:

TO NAPRAWDĘ SĄDNY PIĄTEK. hahaha

Noc nastała, człowiek zagubiony. Poszłyśmy na taksówkę, bo my tam wiedziały, jak po ciemku dojść... Taksówkarz fajny się nam trafił, weszłyśmy na hol pensjonatu.

Naciskamy dzwonek.

Raz.

Dwa.

Trzy.

Cztery.

NIC.

Nikogo nie było. Miała zaraz przyjechać właścicielka. No to żeśmy zacnie stały w małym, drewnianym holu z już zamarzniętymi kończynami.

Jednak było jakoś tak magicznie, było od samego początku klimatycznie, co obie stwierdziłyśmy.

Pokój spory, duże okno, wysoki sufit z ciekawym starodawnym żyrandolem.





No i co napisać o samej Krynicy Zdrój, pięknie było. Tam jest klimacik, wyobraźnia bucha, chce się malować, malować, malować. 






Te budynki, ich kolory, wykończenia. Teraz takie klocki stawiają, kto, co lubi, ale ja uwielbiam budynki starodawne. Uwielbiam takie unikalne, a nawet dziwne, lecz zawsze z nutą dawnych lat.

Piszę w zeszycie i właśnie zwróciłam uwagę, że strasznie bazgrzę... tak, co się rozczytam (bywa ciężko hehe).

Wracając.

W tym mieście pobiłyśmy z Mamą rekord, praktycznie, co chwilę mówiłyśmy sobie: KOCHAM CIĘ.


Po stracie, jaką doznałam wcześniej, czułam jeszcze więcej w sobie wdzięczności. Wbiegałam pod górę, latałam, jak opętana. Tylko raz nerwowa byłam, jak ludzi dużo się pojawiło, bo ja nie znoszę tłumów, a też potrzebowałam spokoju. No, ale wszyscy wjechaliśmy na górę parkową i każdy poszedł w swoją stronę.

Większość poszła w prawo, a my w lewo.



Odkryłyśmy źródełko miłości, do którego biegnie baśniowa dróżka. Napiłam się tej wody, pyszna była muszę przyznać.

Mówię do Mamy:

'Napij się, to na szczęście w miłości'.

'Ja już mam szczęście w miłości'- odpowiedziała, patrząc mi w oczy.

'Ja też tak naprawdę mam'- odpowiedziałam.

Brzmi to tak idealnie, ale to była właśnie taka chwila. Jak życie jest pełne przeszkód, tak bywają też chwile idealne, rzadkie i tak cenne. Ten moment zachowany na zawsze w moim i Mamy sercu.



Moim marzeniem było zobaczyć śnieg, bo ja go kocham i już. Wtedy jeszcze nie wiedziałam, jaka będzie zima. Marzenie się spełniło, jak widzicie. Nawet rodzinę sarenek udało się zobaczyć.





Był zamek, była duma z Mamy, że weszła na sam szczyt góry prowadzącej na ten właśnie zamek.

Oglądałyśmy nocami Columbo, obie stwierdziłyśmy, że przystojniak z niego był. Mama oglądała też Sułtanki, czy jakoś tak. Columbo jednak był naszym numerem jeden. :)))

Napiłyśmy się raz grzańca, po którym ja totalnie się śmiałam... byle co i wybuchałam śmiechem.


Była cudowna platforma, spacer w koronach drzew. Jeny, ale tam się dobrze czułam... ja, Mama i natura.

Dużo śniegu, mróz na maksa, delikatne chmurki, absolutny raj dla Agi. haha

Wejście drogie, ale warto, warto tam pospacerować i zbudować wspomnienia.









Byłyśmy tylko trzy, a może cztery dni, byłyśmy szczęśliwe. Ta wyprawa była  pierwszą cegiełką do uzdrowienia po zawiedzeniu. Ta podróż zawsze będzie w moim sercu symbolem początku zmian we mnie, bo ja chyba nie wiedziałam i nadal nie wiem, jaka silna jestem... choć to też zasługa rodziny i moich bratnich dusz. :****

Całkowite uzdrowienie jeszcze nie nastąpiło, może nigdy nie nastąpi. Zmiany spore zaszły we mnie, niech są, zobaczymy, co z nich ulepię. :))



Mama moja jest Aniołem na ziemi. Mogę z Nią żartować, jak dzieciak totalny, mogę poważnie porozmawiać, mogę okazywać słabości, dzielić się marzeniami i tym, jak się boję, mogę gadać głupoty, mogę płakać, popełniać błędy, wstawać, upadać i znów upadać i znów wstawać.

Wierzy we mnie, a ja wierzę w Nią. No, a zaraz zjemy obiad i pójdziemy na zakupy, wyciągnę ją też do biblioteki, kupimy bratu prezent niespodziankę na Wielkanoc.





Sercem z Wami, życzę, jak najliczniejszych chwil z bliskimi.

Oczywiście, dziękuję za Waszą obecność, moje piękne bratnie dusze. <3


Ps. Zdjęcia, co to miejsca znaleźć nie umiały, ale może kogoś ucieszą... a uwierzcie, mam ich znacznie więcej. :D Tulę. <3