niedziela, 11 lipca 2021

Chodźcie się zrelaksować- wspólnie.

 


OSTRZEŻENIE!

Autorka tego bloga nie odpowiada za możliwe głupoty, jakie to możliwie przeczytacie. 

Autorka tego bloga ma usilne poczucie, że tekst tego zacnego posta może, aczkolwiek nie musi być nieco 'postrzelony'.

Jednakże autorka tego bloga już stwierdza, iż coś jest nie tak i wszem i wobec oznajmia:

NIE ZNAM TEJ KOBIETY, KTÓRA PISZE TEN TEKST. NIE MAM POJĘCIA, CO TO ONA DZIŚ WYMYŚLI I AŻ SIĘ TEGO BOJĘ. 



Zapraszam. ;)

Dwa stare rowery, dwa naprawdę stare rowery. No dobra, tylko mój jest wiekowy. Jest ze mną od... nawet nie pamiętam, ale byłam znacznie młodsza, bez zmarszczek, bez siwizny, którą niebawem ukryję dzięki cudowi, jakim, jest farba do włosów.

Gdzież to ja tym moim rowerem nie byłam, trochę bagażnik klekocze i słychać z daleka, że zbliża się coś starego. Nie bójcie się tych odgłosów choćby z horroru, to tylko ja i mój rower. Sprawny jest, tylko ten bagażnik, no może jeszcze krzywy koszyk i takie tam, ale ogólnie sprawny i zaznaczam...bezpieczny. Nie oddam, jakby kto chciał. ;D



Moi drodzy, wiele się zmienia. Mnie coś na wieś ciągnie. Tam, gdzie pole długie i szerokie, tam, gdzie lasy, jeziora  i jeszcze ziemniaki posadzone, tam mnie przyciąga. 

Siłą swego siostrzanego wdzięku namówiłam w mig mego drogiego brata (nazywanego Hermano) na wyprawę rowerową.

  • Grudzień

Hermano, w nowym roku powinniśmy więcej jeździć na rowerach, bo zawsze to lubiliśmy.

  • Styczeń

Hermano, trza pojeździć na rowerach niebawem.

  • Luty

Hermano, zaraz można jeździć...na rowerach oczywiście.

  • Marzec

Hermano, idziemy na rowery?

  • Kwiecień

Hermano, to co, idziemy na te rowery?

  • Maj

Rowery?

Hermano: No dobra.

Aj, mój czar zawsze działa z szybkością światła. Nic tylko się wzorować, proszę się nie krępować. ;D



Uważamy oboje, ja i mój zacny brat, że odkrywanie choćby najkrótszej dróżki obok Castorama jest wielką przygodą. Proszę zapamiętać nasze słowa.

Naprawdę uważam, że to niesamowite odkrywać nowe drogi i nawet te bliskie naszego zamieszkania potrafią uszczęśliwić, jakby to było odkrycie wielkiego skarbu. Hm...właściwie jest to odkrycie skarbu.

Raz zauważyliśmy wąską dróżkę wśród pól. Oczywiście weszliśmy w nią. Okazało się, że prowadzi ona na małe wzgórze, z którego widać część naszego miasta. Nigdy tam nie byliśmy, a to zaraz obok.

Zeszliśmy w dół, droga na lewo wyglądała jak tunel, wysokie drzewa i krzaki przytulone nad naszymi głowami. Kto zechce, ten znajdzie w tym ziarnko magii.





Jeśli ktoś stwierdził, że możliwe, iż powyżej opisałam nie tę wycieczkę, na której ma się opierać ten post, to ma całkowitą rację. haha

Muszę się Wam czymś pochwalić, cóż za osiągnięcie. Ja, Agnieszka (która pisze tylko te ładne fragmenty posta) nie stawała co sekundę, by robić zdjęcia. Można bić brawo, na stojąco też przyjmę, choć mogę, być nieco poczerwieniała z powodu lekkiego zawstydzenia.

Kochani, ja celebrowałam oczyma, węchem, słuchem, rozmową z  Hermano i było mi tak dobrze.


Mieliśmy jechać w stronę Wisły, oczywiście znaleźliśmy się zupełnie w innych rejonach i nie mamy pojęcia, jak to się stało.

Mnie najbardziej ucieszyła góra, no wzniesienie. Zawsze mnie ciekawiło, co tam jest po drugiej stronie.

Zobaczyłam.





Szerokie, długie i złociste pola. Odległe domki i nieco bliższe lasy. Ścieżki, obory, bażanty. Czułam się szczęśliwa, oboje byliśmy uśmiechnięci.

Wielu z Was dobrze to wie, ale powtórzę: MAM NAJCUDOWNIEJSZEGO BRATA i kocham z nim podróżować, odkrywać świat.



Marcin wybrał totalnie wiejską dróżkę. Poczułam się, jak za czasów, kiedy spędzaliśmy nasze dzieciństwo na wsi w lubelskim. Nie wiem, jak teraz, ale wtedy te wsie były pełne życia, pełne barw. Dorośli bawili się, jak dzieci, dzieci całe dnie latały po dworze, widząc w zwykłej trawie cały świat baśni.






Mogę miliard razy patrzeć na ten sam kwiat, ale zawsze mnie cieszy, czyż to nie wspaniałe. Wiem, że wielu z Was tak samo myśli. :)



Zobaczyłam biedronki, dużo biedronek. Nie pytajcie dlaczego, ale dla mnie biedronki są symbolem dobra, szczęścia i zwyczajnie są urocze i zwyczajnie mam do nich słabość.



Jechaliśmy tą wiejską dróżką, oboje tak roześmiani. Było cicho, spokojnie, a pola ziemniaków kwitły, kurczę, jakie one są cudne. Oczywiście nie wiedziałam, że to ziemniaki, zapytałam. hehe No cóż, całe życie się uczymy. :)

Tą samą drogą wracaliśmy, ale już pieszo, prowadząc rowery i przyglądając się wszystkiemu.



Nie, to nie wyprawa pełna przygód czy tam na Kostarykę, to wyprawa na przypadkowo odkrytą wieś nieopodal naszego miasta.


Dla nas to wyprawa pełna szczęścia, spokoju i spełnienia.

Nie ma palm, są biedronki, jest idealnie. Uważam, że to, czego potrzebujemy, całkiem często jest blisko nas. Wiem, że nic odkrywczego, ale może akurat komuś to zdanie będzie teraz pomocne.


Chyba nie jest ten post aż tak 'postrzelony'. Nie jest też pełen przygód, jak poprzedni. Ten post jest zwyczajny, choć ukazuje wiele cudów, które nie każdy docenia. Ten, kto jednak te cuda ceni, zatrzymuje się, by je podziwiać, być z nimi, ten chyba wie, czym jest życie. To była idealna wyprawa rowerowa, a największym cudem był mój drogi Hermano. 


Przytulam Was mocno. <3



To wcale nie jest trzecie foto, jakoś tak podobne, ale jednak ciut inne. :)



Przedstawiam kolegę balkonowego, trzeba mu imię znaleźć. Na Puchacza Zbycha się nie zgodził. hahahaha