niedziela, 2 lipca 2023

Uratowana kropelka.

 


'Marcin, czy to nie jest krew?'

Niestety, plamka krwi już zasuszona na podłodze była zaraz koło leku taty, który po wyschnięciu wygląda tak samo, to nas zmyliło. Może tydzień później, patrząc na naszego ukochanego pieska Timmiego, zrozumiałam. Wstał, a w miejscu jego leżenia była taka sama plamka. Po tej plamce pojawiła się kolejna i kolejna. Jeśli jest tu ktoś, kto nie potrafi zrozumieć miłości, jaką można stworzyć ze zwierzęciem, nie musi czytać, bo będzie tego sporo.



Szybka reakcja, wizyta umówiona. To był kwietniowy poniedziałek, dzień wielkiej rozpaczy, dzień wdzięczności. Poprosiłam brata, by wychodząc z gabinetu, dał mi możliwie od razu znać, bo on podczas stresu się uśmiecha, a ja nie chciałam tej chwilowej zmyłki. Wyszedł zapłakany.

Operacja musi być, najlepiej dzisiaj, walczymy o każdą chwilę. Patrzysz na swoje kochane, włochate maleństwo, uśmiecha się do Ciebie, a Ty czujesz takie przerażenie.

Nasza droga pani weterynarz nie wiedziała, co to, wiedziała jednak, że trzeba szybko działać. Szukała dla nas pomocy, szukała chirurga na już.

Ten moment, ten sam dzień... przecież ja pisząc to, mam puls chyba z 300 i przeszklone oczy.... Ten moment, kiedy na niego spojrzałam w swoim pokoju, kiedy on się uśmiechał, a pod nim tworzyła się duża kałuża krwi... Bieg, serce wali młotem, wdech, wydech, by nie zemdleć, bo teraz nie można.

'Marcin, masz telefon, dzwoń do Marzeny (weterynarz).'

'Tato pomóż.'

Wycieram krew. Marcin dzwoni, tata trzyma Timmiego i tamuje krwotok. Krwi, jak w rzeźni i nie przesadzam. Ten widok mnie będzie zawsze prześladował. Od dużego pokoju, aż po same drzwi wejściowe, nie kropelki, a całe kałuże. Szok Timmiego, jego spojrzenie. Z jego penisa lało się, jak z odkręconego kranu na full.

Jedziemy, zostawcie te podłogę- krzyczy Marcin.

Ręczniki, pieniądze, co trzeba. Marcin bierze Timmcia na ręce, sam jest we krwi, nawet ja mam krew na sobie, wszyscy mamy.

Pierwszy przystanek.

Nie wytrzymałam, wybuchłam płaczem.

Wspaniała klinika, wspierający ludzie. Marcin z nimi rozmawia, ja podaję dane, ledwie mówiąc. Oni nie pomogą, nie ma sprzętu, zbierają na to pieniądze. Dali nam namiar na inną klinikę już w Katowicach. Wsparli, choć nie byli w stanie pomóc, to ich wsparcie dało nam siły.

Szybka jazda, przecież chodzi o sekundy, co zostało kolejny raz potwierdzone.

Marcina twarz, jego łzy, jego kochane dziecię, jego Timmi. Nigdy nie widziałam też takiego wyrazu twarzy u Timmiego, jak ja błagałam Boga o pomoc. My kochamy tego naszego czarno białego urwiska. Miłość nie jest tylko zarezerwowana dla ludzi, nie jest.




Wbiegnięcie do kliniki, dokładnie na Giszowcu.

Długo był Marcin z Timmcim w gabinecie. Z początku potraktowany, jak byle worek. Nabijanie się z decyzji naszej pani weterynarz o koniecznej operacji, bagatelizowanie... młody, bardzo mało doświadczony przez życie niby weterynarz. Pierw się sprawdza, potem ocenia, a nie marnuje cenny czas, który może zaważyć na życiu. Dzięki Bogu reszta lekarzy była na poziomie.

Los nam sprzyjał, bo akurat był chirurg, akurat przechodził przez TEN gabinet. Zrugał młodego kolegę, rozpoznał problem.

1% psów na świecie ma tę chorobę, to coś. Nasz Timmi jest tym 1%, nasz Timmi. Także nigdy nie myśl: 'a mnie to nie spotka', bo może. Dlatego kuźwa ceń swoje życie. 

Opadnięcie cewki moczowej, krwiak i coś jeszcze i jeszcze.

Marcin wychodzi.

Co z Timmim? - pytam.

Został, będzie operowany.

Opis Marcina, jak musiał zostawić Timmego, jak nie potrafił mu założyć kagańca, co tak mu się ręce trzęsły. Opis, jak nie chcieli się rozstawać, ale musieli...

Pierw ogrom badań, naprawdę mieliśmy wsparcie niebios. Nawet weterynarze nie znają tej przypadłości, a ten chirurg, akurat ten chirurg ją zna. Dziękuję Bogu za tego człowieka. Czekaliśmy kilka godzin w aucie, spacerując, trzęsąc się, borykając się z atakami paniki.

Kiedy szliśmy obok okna szpitalnego, usłyszeliśmy okropny pisk, a wręcz wrzask... wtedy był tam Timmi. Gdybym miała opisać wszystko, chyba zalałabym tu całą kartkę łzami.

Moment otrzymania sms-a, że Timmi jest do odbioru, że się wybudza, WYBUDZA.

Strasznie ciężko mi się to pisze.

Moment wyjścia tego puszka jeszcze oszołomionego, jego widok... nie wiem, jak opisać swoje uczucia, szloch, wdzięczność, jeszcze strach, a przede wszystkim miłość.

Podziw dla brata, bo mimo swojej silnej fobii dla Timmcia pokonał wiele barier.



Było dobrze, miałam do Was pisać, a tu znów krew.

Potem znów dobrze i krew. Uprzedzano nas, że nie wiadomo czego się spodziewać, co jest to tak tajemnicza przypadłość.

Byliśmy wykończeni. Nie wiem, ile razy odwiedziliśmy naszą panią weterynarz...ogrom.

Czekanie na wyniki badań, ta niewiedza, co może się dziać, sprawdzanie jego penisa, czy nie krwawi... spanikowane spojrzenia na podłogę, czy na pewno nie ma czerwonych kropelek.

Kochamy go, wiecie, kochamy go na całego.

Jest dobrze kochani, jeszcze mamy co nieco roboty, ale jest naprawdę dobrze. Wyniki dobre, penis już ładny, Timmi z nami.

Wszyscy to widzimy, on jest jeszcze szczęśliwszy. Był silny i jest silny. Kiedy jeszcze był świeżo po operacji w kołnierzu ochronnym, strzelał do nas uśmiech za uśmiechem, wtulał się w nas, okazywał miłość, tak, że czuliśmy się nią przepełnieni. Zresztą tak się czujemy.


Niestety jakoś miesiąc po tym, nagle okazało się, że mogę stracić kolejną bliską mi istotę. Mogłam stracić dwie ukochane istoty, obie są ze mną. Drugiej historii nie opiszę, nie dlatego, że trudniejsza, a dlatego, że nie przyszedł czas na nią... może kiedyś.

Ciężkie to były miesiące, nabawiłam się tego i owego przez stres. Jednak, jak to jest, tyle stresu, teraz trzeba powalczyć o siebie, ale jest także dziwne poczucie jeszcze większego szczęścia. Tak, bo są obok, bo mogę ich uściskać, też dlatego, że sama się zmieniłam. Poczucie, co dla mnie ważne jest jeszcze silniejsze, wdzięczność, myślę, że to zmieniło wszystko na lepsze. Może jeszcze siła, którą okazuje się, że mamy więcej niż myślimy, kiedy tylko trzeba.

Kochani, wielu z Was przechodzi, bądź przeszło przez najcięższe góry, jestem sercem z Wami, dumna!

Chcę zakończyć tego posta miło, bo mam za co dziękować. Niewdzięcznik, by biadolił, ale ja nie mam o czym, bo tak, jak pisałam, mogłam ich stracić, a nie straciłam.

Liczy się dla mnie chwila, od sytuacji z Timmim wiele się zmieniło, moje podejście do życia również. Coś zamknęłam, coś otworzyłam, ale najcenniejsze, co mam, to jeszcze silniejsza wdzięczność za tu i teraz, za moje skarby życia. Timmi się na mnie patrzy, nie ma go jeszcze w przyszłości, jest tu i teraz i ta chwila jest największym darem, jaki posiadam. Tu i teraz z ukochanymi. 

Dziękuję za przeczytanie pomimo mojej długiej ciszy. Dziękuję, że mi  towarzyszycie, kiedy idę w górę, kiedy spadam, kiedy się czołgam, kiedy wzrastam.

Czuję wdzięczność.