niedziela, 21 września 2025

Trochę cukru, trochę soli.

 

Witajcie kochani w drugiej części posta, gdzie wyjaśniam dokładnie, dlaczego NIE ŻAŁUJĘ.

Zwlekałam z napisaniem do momentu wyników Madre. 

Trochę post o 'cukrze' trochę o 'soli', dzięki Bogu z dobrym zakończeniem.

🙟🙝





Drugi dzień, zaraz po koncercie Awolnation, spędziłyśmy na spacerkach po Warszawie.

 

 

Mieszkańcy stolicy, moi drodzy dlaczego? Dlaczego z komunikacją miejską u Was tak dziwnie... Przystanki wyłączone z ruchu, rozumiem, bo turyści zajmują miejsce w centrum. Przystanki oblepione ogłoszeniami, że owszem autobusy kursują w tych datach, jednak nie, ale ooo... data się zgadza, jednak kursują, obok kolejne ogłoszenie, jednak nie...hahahahaha Zmienione trasy, oj zmienione.

Czy się przez to zgubiłyśmy? Owszem.

Czy można było zobaczyć dwie kobiety z minami mordu? No ba.

Czy słychać było, jak mówią: 'Nienawidzę Warszawy',' To głupie miasto'...

Tak też było.

Czy tak szczerze myślą? Nie, ale były zmęczone, zagubione, zapocone i głodne.




Nie byłyśmy jedynymi osobami narzekającymi na komunikację miejską, spotkałyśmy wielu pogubionych turystów. Ileż osób też nam pomogło. Szukali dla nas dojazdów, nawet nas goniono, by wskazać drogę po uprzednim szukaniu, wszyscy nas rozumieli. Aj, Warszawo droga...




Piękne to miasto i wiele osób okazało nam życzliwość, ale z tą komunikacją, dla turysty to tam nie łatwo. 

Śmiesznie było pytać ludzi o drogę i słyszeć:

'Panie, ja sama latam i szukam. Idę spytać do sklepu. Nikt nic nie wie, może tam...'

W gruncie rzeczy fajna przygoda.






Weszłyśmy do Łazienek Królewskich z jednej strony, wyszłyśmy z drugiej. Podziwiałyśmy piękno tego miejsca zaczarowanego. W drodze na rynek wylądowałyśmy dalekoooo... gdzieś tam. Mama była wnerwiona. Weszłyśmy zjeść do McDonald's, gdzie raczej nie bywamy. Był tłok, nowoczesność, także Mama wnerwiona. buahahaha Zresztą ja tak samo. :D



Połaziłyśmy po rynku, tam, gdzie nogi poniosły, nerwy opadły, radość wróciła. Tak, jak pisałam, zmęczenie dawało o sobie znać i to, co zaraz opiszę chyba już też.






W Warszawie było cudnie, pomimo nerwów było super. Były przygody, zdjęcia pokazują Wam naszą radochę, była ona szczera, ale ja tu też chcę pokazywać NAS, bo nerwy, to część bycia człowiekiem. 

Ten post został odseparowany od poprzedniego, ponieważ dzień koncertu był dniem niczym niezmąconym. Tak, tego dnia Mamuś powiedziała mi, że coś ją ugryzło, opisała to, nie chciała pokazać.

Z opisu pomyślałam, że ma alergię, jak ja na niektóre owady, ona też tak pomyślała.

Dzień po koncercie to pękło, to dobrze, prawda?

Podczas całej wyprawy do naszej uroczej stolicy nic specjalnie nam nie przeszkadzało, by cieszyć się miastem. Już wybaczyłyśmy komunikacji miejskiej. :D




Po powrocie do domu Mama mi pokazała pierś.

Zamarłam!

Zobaczyłam dziurę, dużą dziurę wypełnioną ropą. Dziurę w piersi najważniejszej kobiety w moim życiu.

Mamuś lubi bagatelizować, a raczej się boi.

Ja wręcz czułam, a to był weekend jakoś, że trzeba gnać na pogotowie. Ciężko było ją namówić.

Marcin ma z nas największą moc przekonywania i też on zadziałał:

'Wiem, że nie chcesz, ale nie masz wyboru! Jedziesz na pogotowie. Zaraz!'- powiedział do Mamy, a potem ja się dołączyłam, swoją metodą przekonywania.

Do wyczyszczenia, do wycięcia, do jak najszybszej konsultacji.

Kiedy Mamuś wraca blada od lekarza i na kartce pisze podejrzenie nowotworu, zamierasz na maksa.

Przyznam, beczałam jak wariatka. Nie poszłam do pracy przez dwa dni, trza było mnie uspokajać. Piszę to, bo to też ludzkie. Piszę dlatego też, że po tej chwili słabości zmieniłam się w naprawdę silnego wojownika.

Byłam niemal wszędzie, byłam z Nią u onkologa, trafiła nam się miła pani doktor. Byłam na badaniach, pryskałam, dawałam opatrunki, oglądałam dziurę codziennie. Obie byłyśmy tym strasznie osłabione. Były diety, było wszystko, by była, jak najzdrowsza i jak najweselsza. To trwało od czerwca do tego miesiąca.


W tym miesiącu otrzymaliśmy wyniki, dobre wyniki!

Wycięto to dziadostwo, to nie nowotwór!

Naprawdę, to ile przeszliśmy, wiemy tylko my. Wie to też każdy, kto walczy o bliskich, o samych siebie.

Niepewność, okrutny, przerażający duszę stres, poczucie klatki, z której desperacko chce się uwolnić najbliższą osobę, siebie i członków swej rodziny, z tą okrutną niepewnością, czy się uda pomimo starań.

Wrzask, siła, płacz, szpitale, testy, wyniki, kolejne testy, kolejne wyniki, dziura, szwy, krew...i tak dalej i dalej. Dałyśmy radę, brat dał radę, robiąc, co tylko mógł, tata dał radę, a był z nami w szpitalu za każdym razem, szukał nas tam, zawsze wspierał.

Mamuś nazywa mnie swoją panią doktor, jestem totalnie dumna z tego.

Miałam o tym napisać nawet dogłębniej, ale po co... Chciałam poczekać z tym postem, by, jak napisałam wcześniej, znać wyniki.


Moja wdzięczność za nie jest wysoko w Niebie. Rana się goi. Wiadomo, że czas swój na to potrzebuje. Mamuś czuje się dobrze, musimy jeszcze tylko wypocząć, wiecie, co mam na myśli. Nie żałuję kochani, że w dniu koncertu nie stałam, nie czekałam na zespół, nie mam zdjęć z Awolkami, bo ten czas spędziłam z jednym, z największych darów, jakie posiadam. Nie wiemy, ile przed nami, 'nic' nie wiemy, a często tak wszystko bierzemy za pewniaka. Ja nie biorę, chyba jeszcze nigdy nie żyłam, TU I TERAZ, jak w tym roku.


Wiem, że wielu z Was walczy o bliskich, o samych siebie, a ja jestem z Was dumna. Łatwo się uśmiechać, kiedy jest dobrze. Łatwo wierzyć w marzenia, posłać dobre słowo, kiedy nic specjalnie nie mąci naszego szczęścia, nic strasznego.

Siłą jest wierzyć, nadal rozdawać dobro, krzepiące słowa, kiedy jest tak strasznie ciężko. Jestem dumna, zainspirowana każdą taką osobą!!!!!!!!!


Dziękuję za swoją rodzinę, moją malutką, ale tak silnie połączoną miłością rodzinę. Szczęśliwą, która zawsze walczy RAZEM!!!!!

Dziękuję za Was raz jeszcze, dziękuję za każdy dzień.

Ja naprawdę codziennie dziękuję i to parę razy, bo tak wiele zasługuje na to słowo.

DZIĘKUJĘ.







Brak komentarzy:

Prześlij komentarz