niedziela, 27 stycznia 2019

Bardzo długo na to czekała. Post urodzinowy. 🎂


Dziesiątego stycznia, choć ponoć dziewiątego, przyszła na świat moja przyjaciółka. Rzecz jasna, wtedy jeszcze o tym nie wiedziałam, nawet mnie na świecie nie było. Chyba czułam, że bratnia dusza się już pojawiła w świecie, to też siedem dni później postanowiłam zrobić to samo.



Tyle lat chodziły blisko siebie, nie wiedziały, że staną się sobie tak bliskie. Minęło już niemal 20 lat.              Długo, a jakby sekunda przeleciała.



Na post ten Sylwia czekała bardzo długo. Chciałam, by pojawił się 10 stycznia, ale pojawia się teraz. Mam nadzieję, że się ucieszy, może nawet zaskoczy, że wreszcie pojawił się wpis o naszej wakacyjnej wyprawie.



Trzy dni pełne wrażeń. Zwiedziłyśmy Hel, naszą główną siedzibę tych wakacji. Byłyśmy również we Władysławowie i w miejscu, które z marszu stało się dla nas jakby bliskie, piszę o Gdańsku. Post z tego miejsca pojawi się nieco później i pewnie będzie pełen zachwytów. hehe



Nie mogę nie wspomnieć o jeszcze jednym punkcie na mapie, które zwiedziłyśmy.
Czytajta uważnie, bo ta wyprawa była niesamowita, zaskakująca, niepoważna. Zaczynajmy:
Sylwusia i Agusia weszły do pociągu zacnego. Powędrowały nim poprzez lasy i pola. Pociąg zatrzymał się w miejscu docelowym zwanym... toż zapomniałam... Puck, jak mniemam.
Stanęły na peronie, rozejrzały się wkoło, spojrzały na siebie w milczeniu i powiedziały: 'To co, wracamy?'... 
Weszły z powrotem do tego samego pociągu i tym sposobem znalazły się we Władysławowie.
Takie z nas nietuzinkowe podróżniczki. buhaha






Tak, tak... ten post jest pełen zdjęć. Wszystko, by ucieszyć Sylwinkę balbinkę. No to dawajta teraz parę, bo gdzie to wszystko upchnąć.









Hel bardzo przypadł nam do gustu. Piękne domki, dużo roślinności, bardzo klimatycznie. Oczywiście pierwszego dnia zobaczywszy plażę, żeśmy się nieco zawiodły. Taaa, piszę o tej małej, a nie  o pięknej plaży pełnej magii, którą odwiedziłyśmy ostatniego dnia.
Wracać do domu zupełnie się nie chciało. Piękna pogoda, lekka bryza, choć upał doskwierał niemiłosiernie.
Te dwa wielkie dzieciaki, Flip i Flap, poszły pohuśtać się na huśtawkach. Jedna z nich spadła, ależ było zabawnie.

Poszłyśmy, bo jakżeby inaczej na cypel. Tam chciałyśmy pożegnać się z morzem. Obie czułyśmy się wspaniale, obie chciałyśmy zostać tam nieco dłużej.
Sylwia wyciągnęła Piccolo, ależ z nas pijaczki... wybaczcie, wiem, że nie przystoi damom. haha








Uczciłyśmy naszą wspólną wyprawę, czas wspólnie spędzony. Tylko trzy dni, a my widziałyśmy ogrom, doświadczyłyśmy wiele dobra. Cudne zachody słońca, wyśmienite potrawy, dużo rozmów, dużo wygłupów.
Ja osobiście kocham chodzić brzegiem morza, mogłabym tak godzinami. Kiedyś Wam opiszę wakacje z mamą i to jak na brzegu spotkałyśmy rekina.




Uwielbiam te nasze przyjacielskie odkrywanie świata.














No tak, tylko jedna rzecz mi zupełnie nie pasowała, istny koszmar... zgroza. Mam na myśli bezczelne, krwiopijce komary. Tam to jakieś mutanty latają. Tak mnie pogryzły, że ledwie chodziłam. Strzeżcie się helskich komarów, to prawdziwe mendy.

Tym oto sposobem zakończę ten post, co zdjęć dużo, a też nie chcę przesadzić.



Choć chwilka, chwilka. 
Przeca ja tu muszę wspomnieć o jednej z najlepszych imprez, na jakich byłam.






Zaraz obok naszego domku (z przemiłą właścicielką), stoi sobie mały, bardzo klimatyczny lokal. 
Sylwia zaproponowała, byśmy poszły na szanty i to śpiewane przez prawdziwego kapitana statku. Poszłam i byłam niesamowicie zaskoczona. Przeszliśmy przez próg lokalu i od razu poczułam się swojsko. Kochani, mnie tam totalnie 'odwaliło', śpiewałam na całego, bawiłam się jak nigdy. Sylwinka również była zaskoczona.
Patrzę, nad swoją głową widzę potężny dzwon. Myślę sobie: ' Jakby to było fajnie w niego uderzyć...'.
Dziękować Bogu, że tego nie zrobiłam.
Chwil parę minęło i dźwięk dzwonu rozbrzmiał w mych uszach i nie tylko w mych. ;D
Patrzymy, a na stole pojawiają się kieliszki z wódką. Czyli po to ten dzwon. Kto w niego zabije, ten stawia wszystkim. Uf... upiekło mi się, a ludzi było całkiem sporo.


Wieczór ten chciałabym przeżyć jeszcze raz. Kapitan niesamowicie miły, zabawny. Ludzie rozmowni, przyjacielsko nastawieni. Jeden z najlepiej spędzonych wieczorów, myślę, że Sylwinka się zgodzi.
Dobrze, teraz już kończę ten wpis.
Sylwinko, twórzmy, jak najwięcej takich chwil. Sto lat, to mój prezent mega spóźniony, ale od serca.💝🎂






Do następnego kochani, a teraz pośpiewajmy. ;D








wtorek, 1 stycznia 2019

Podsumowanie 2018 roku. Dziękuję, bo było naprawdę ciekawie. ♡♡♡



🙜2018🙞

Był to dobry rok, tak naprawdę był to bardzo dobry rok. Owszem nabawiłam się szumów usznych, nie są one niczym przyjemnym. Przypominają jednak, co ważne w życiu. Mnie też pozwoliły rozumieć, że już nie ciągnie mnie do zabaw nocnych, wielkich skupisk ludzi. Już wcześniej to czułam. Pamiętam, jak siedząc w lokalu, otoczona ludźmi, obdarowywana typowymi komplementami, rozmowami przepełnionymi pustymi słowami czułam, że tęskno mi do czegoś zupełnie innego, że już nawet nie chce mi się tam siedzieć.
Nic mnie tak nie relaksuje, jak matki natury piękno. Mam poczucie naprawdę wielkich zmian w sobie.
Odkąd są problemy w pracy, cała masa oszustw, samolubów niedoceniających pracowników i to bardzo chwalonych pracowników, zrozumiałam, jaka ja jestem silna, silniejsza z każdą chwilą.
Na początku były łzy. Dlaczego 'wszystko' się rozwala tak nagle? Pierw szumy, do tego problemy w pracy, którą tak uwielbiam. Gniew, płacz, rozczarowanie. Teraz jest inaczej, czuję, że po prostu muszę płynąć z nurtem życia.

Wiele dobra mnie spotkało w poprzednim roku, choćby właśnie praca z cudownymi ludźmi. Zwiedziłam nowe miejsca. Marzyłam o zobaczeniu bajkowego zamku i taki też był mój urodzinowy prezent.
Koncert Awolnation był magią, czystą magią spędzoną z ukochaną przyjaciółką.
Odkryłam makramy, które stają się moją coraz to większą pasją.
Spędziłam cudowne wakacje z mamą. Chodziłyśmy po Łebskiej plaży, rozmawiałyśmy o marzeniach, rzucałyśmy się piaskiem i tuliłyśmy miłością.


Pojawił się Timmi, braciszek Dinusia, za którym tęsknić nie przestanę. Timmi jest prawdziwym cudem i dodaje ogrom prawdziwego szczęścia, bardzo go kocham.

Spotkało mnie jeszcze coś bardzo miłego i powiedziałabym dość zaskakującego. POZNAŁAM JEDNĄ Z WAS W REALU. :D
Jaki ten świat mały, jak potrafi zaskoczyć. Od samego początku miałam poczucie, że ta kobita przypadnie mi do gustu.
Pamiętam, jak stałam przed cukiernią, rozmawiałam przez telefon z Sylwią. Było słonecznie, bardzo upalnie. Nagle poczułam, że na moich plecach zawisł wielki, serdeczny uśmiech.
Rozmowa długa, głośna, pełna radości. Zresztą każde nasze spotkanie jest właśnie takie.
Tą osobą jest Agnieszka,broń Boże nie mówić Aga!!!!! buahaha
Można zobaczyć nasze wspólne i jakże boskie zdjęcie na pierwszym kolażu w lewym górnym rogu. Agnieszko i jak Ci się podoba?

Patrzę tak na te moje kolaże, jest tam wszystko, co dla mnie najważniejsze.
Mam wrażenie, że jeszcze bardziej ciągnie mnie do natury. Pragnę jeszcze więcej czasu jej poświęcić, pragnę, by była moją modelką na fotografiach. Chcę jeszcze dogłębniej poznać Jej moc.
Idę na spacer do lasu, zapowiadają śnieg.
Czuję jakby mój 'duch' nabierał zrozumienia, jakby odkrywał więcej prawdy o sobie. To dobrze, to coś bardzo dobrego, a nawet wyczekiwanego.

Mam chyba po raz pierwszy tylko jedno postanowienie i nie żeby takie typowe noworoczne. Od jakiegoś czasu odkąd czuję się jeszcze bardziej świadoma samej siebie, postanowiłam żyć pięknie, choćby nie wiem co się działo, staram się żyć najpiękniej, jak na daną chwilę potrafię. Życie jest nieprzewidywalne, bo ja tam myślałam, że nabawię się szumów usznych. Mimo że mnie wkurzają, to staram się żyć nawet i jeszcze lepiej. Wiem, że teraz to zacznie się fala badań, jeszcze większa walka z pracodawcami, ale najważniejsze, że są bliscy, że zostałam obdarowana pasjami, miłością i siłą, którą ona daje.

W tamtym roku miałam konkretne postanowienia jak na przykład nauka włoskiego. Jak mi poszło?
Do bani.
Właściwie to sama podjęłam decyzję, że nie jest teraz czas na naukę tego języka. Pojawiła się tak niespodziewanie praca, pojawiły się makramy. Nie oszukuję się, że na wszystko mam czas. Wybrałam, co najważniejsze, co pcha mnie do przodu i powoduje, że ciepełko gości w sercu.

Żyję coraz bardziej świadomie. Czuję coraz większą satysfakcję, mimo tego, że jeszcze tyle trzeba zrobić, tyle cegieł postawić.
Budowa jest całkiem ciekawa, wymaga ciężkiej pracy, ale ile z niej satysfakcji, kiedy patrzymy na rezultaty. Cegiełka po cegiełce i powstanie prawdziwy, pełen miłości zamek. 

Oto jedna z cegiełek. Mała, bo mała, ale pierwsza i wymarzona pólka makramowa, jak ją nazywam. hehe Tworzy się coraz więcej, nie marnuje się nic.




🙞

Dziękuję Ani
Wygrałam u Niej Candy. Jupiju
Cudowne ozdoby radują moje serce i oczęta. Celowo postawione na stole, bo nie tylko piękne, a i dodające poczucia otaczającego mnie szczęścia.



Chcę również podziękować Basi, która od początku jest moim motywatorem, aniołem w ludzkiej postaci. Dziękuję za Geranium, za wsparcie.

Kochana Moniko, raz jeszcze dziękuję. Pomagasz mi wierzyć jeszcze mocniej, że będzie coraz to lepiej. Książka przywędrowała do mnie w najpiękniejszym momencie, jakim mogła. Leżę w łóżku obudzona przez odgłos domofonu. Listonoszka przyniosła paczkę dla pani Agnieszki. Wigilijny poranek rozpoczęty w tak magiczny sposób.




Dziękuję Wam wszystkim za kolejny rok pełen sympatii, wsparcia, śmiechu, a także smutków. Jesteśmy super blogową rodzinką, myślę, że w tej dziedzinie życia jesteśmy prawdziwymi szczęściarzami.

Cudownego 2019 roku. Żyjcie w zgodzie z Waszymi serduchami. Nie dawajcie się złej energii. Niech zdrowie dopisuje, miłość najszczersza bardzo mocno przytula, a marzenia... niech się spełniają krok po kroku. Życzę Nam wszystkim również większej świadomości, co ważne.

Przytulam bardzo mocno, uśmiecham się szeroko. 😁😘


wtorek, 18 grudnia 2018

Uroczysta kolacja z Wami. ✧✧✧✰✧✧✧



W rzeczywistości siedzę teraz na podłodze, za oknem barwy wszelakiej szarości,                                              ale wyobraźmy sobie takie coś:

Jest już wieczór, wszyscy siedzimy na puchatym dywanie. Za oknem prószy śnieg. Jego płatki są tak duże, że kiedy się przyjrzeć można dostrzec ich niepowtarzalne kształty.
Choinka mieni się radosnymi barwami. Ogień w kominku rozgrzewa nasz mały domek pośród gór i jezior.
Rozmawiamy, ktoś z kuchni się odzywa:
'Zaraz będzie gotowe ostatnie danie, szykujcie się kochani.'
Jeszcze chwilka i zasiądziemy do stołu przyozdobionego świątecznymi stroikami, białymi lampionami, pięknie ustawioną porcelaną.
Sporo nas. Jedna osoba przeżywa smutek po stracie, innej dokucza choroba, a jeszcze inna właśnie walczy z fobią społeczną. Jednak w tej właśnie chwili ich serca otula czysta radość. W takiej chwili jak ta nie może być inaczej. Rozejrzyj się, tyle bratnich dusz Cię otacza. Wygłupiamy się jak małe dzieci.
Po kolacji pójdziemy na spacer z latarenkami w dłoniach i rozśpiewanymi, może nieco zawstydzonymi twarzami. ;)
Wspólnie odkryjemy piękno zimowej nocy, nocy ozdobionej białym puchem i nadzieją w sercach. Tego wieczoru każdy poczuje przypływ wiary, dobra i miłości. No a ja na bank wywinę orła i wpadnę w wielką kupę śniegu, mówię Wam, na bank tak będzie.
Kto spodziewał się takiego zakończenia? 😅



Życzę Wam wspaniałych świąt. Sercem jestem z każdym z Was. Niech miłość zwalczy smutki, niech serce przepełni się jej mocą. 💖

niedziela, 25 listopada 2018

Życie lubi podkładać kłody pod nogi, co nie...



Wszystko wreszcie zaczyna się dobrze układać. 
Chwilka, chwilka..., a może jednak nie.
Czemu tak musi być? Kiedy już zaczynasz całym sercem wierzyć, że teraz, właśnie teraz wszystko zacznie się układać. 
Życie jednak nie jest przecież usłane różami, a jak nawet jest, to róże te potrafią swoje piękno przyozdabiać kolcami, ot, tak, dla równowagi.

🙞


Wieki mnie tu nie było, tęskniłam.
Napisałam post o makramach i parę dni później się zaczęło. Nagłe osłabienie, ucho prawe chore. Lekarka stara się wyleczyć. Karze brać jedne krople i następne. Ucho zdrowieje, ona jednak karze zmienić lek na słabszy. Ucho znów mocniej choruje. Zażywam kolejne leki. Znów jest lepiej, no to znów zmieniamy lekarstwo, by znów było gorzej. Zaczyna mi również dokuczać lewe ucho. Sprawdziła, jeśli tak  można nazwać 'sekundowe' sprawdzanie. Olać to ucho, nic takiego, to prawe jest chore.
Kolejne leki.
Czuję coś dziwnego w twarzy, mrowienie, ucisk... sama nie wiem. Chce mi się kichać, ale nie potrafię. Lekarka sprawdza nos. Olejmy to, skupmy się na prawym uchu.
Zapisane kolejne lekarstwa.
Zaczynam czuć wcześniej mi nieznane lęki, coś się ze mną dzieje. Nie jestem sobą.
Ucho nie chce się wyleczyć, zapiszmy kolejne krople. Nagle po aplikacji leku słyszę ten koszmarny dźwięk. Coś piszczy, piszczy tak głośno. Uciszcie to!!! Nie potrafię wytrzymać, panikuję.
Dźwięki się nasilają, nie potrafię spać. Biegnę do rodziców, wyję z bólu, jestem przerażona, jak nigdy w życiu.
Uciszcie te piski!!! 
Madre śpi  ze mną, włączony telewizor, wszystko, by zagłuszyć te koszmarne dźwięki.
Odstawiam leki, lecę do lekarki.
Jest źle, coś zaczyna się denerwować, czyżby źle leczyła...
Zapiszmy kolejne lekarstwa, nieco więcej lekarstw.
Boziu, jak ja to zniosę, żyć mi się nie chce. Gadam głupoty, że chcę umrzeć, że czuję, że to koniec. Piski, gwizdy, dzwonki są głośniejsze niż cała grupa ludzi, niż sama ja.
Zmieniam lekarza, mam dość tej baby. Gdybym pisała to wcześniej, znalazłoby się tu dużo przekleństw. Napiszę w skrócie. Wiele pominęłam, nigdy nie spotkałam się z tak złą lekarką. Zresztą nie powinnam ja nawet lekarką nazywać.
Pierwsza wizyta u nowego lekarza. Diagnoza, uszy nie są głównym problemem. Leczenie miałam całkowicie źle prowadzone.
Zażyłam pół apteki, jak to lekarz powiedział. Nie problem w uszach się kryje, a w zatkanym nosie.
Uszy wyzdrowiały po tygodniu, a były chore z powodu kataru siennego. Możecie sobie wyobrazić jak ja i cała moja familia pięknie nazywaliśmy lekarkę, pseudo lekarkę.
No fajnie, uszy zdrowe, a co z piskami???
Mam tabletki, szumy nadal mnie męczą. Spać sama nie potrafię, nie ma na to póki co szans. Lekarz z góry mi powiedział, że będzie ciężko.
Z czego te piski? Za dużo leków? Uszkodzona błona? Nerwy? Ciśnienie? No, z czego to cholerstwo, jak się tego pozbyć...
Lekarz nie wie. Badam teraz jak tam z moim ciśnieniem. Czeka mnie wizyta nawet u reumatologa, pewnie też u neurologa i Bóg jeden wie, gdzie jeszcze.



Ja na pewno się nie poddam!!!
Zrezygnowałam z głośnych miejsc, ze słuchawek. Robię masaże chińskie, dbam o relaks, ruszam się, no walczę o siebie.
Stres wiadomo też mi towarzyszy, ale chyba każdy, kto miał bądź ma szumy uszne, wie, jakie to jest koszmarne. Póki co udało mi się je nieco uciszyć, różnie bywa, ale jest nieco lepiej.
Dopiero dochodzę do siebie. Byłam tak 'naćpana' lekami, tak inna, tak wycieńczona. Byłam w świecie niesamowitego lęku. Szumy, dzwonki towarzyszące mi calutki czas, o tak, wkurzają mnie okropnie.
Całej tej ilości leków ciągle pozbywam się z ciała. Nie wiem, jakbym przetrwała, gdyby nie miłość. Mama śpi obok, jej chrapanie pomaga mi zasnąć. Cały czas są ze mną, masują mi głowę. Idę z hermano do kościoła, a tam to piszczałki lubią się nieźle pogłośnić. Nagle słyszę szuranie butów. Marcin stwarza różne dźwięki, by mi ulżyć. Nie pozwalają mi się poddać, nie pozwalają na całkowite zatopienie w stresie, w obawach.
Robię wszystko, a dzięki Nim staję się jeszcze silniejsza. Błagam Boga, by jeszcze nieco uciszył mi te szumy, te dzwonki, bo ja to słyszę różnorakie dźwięki. Wierzę, że tak będzie, że uda się je zminimalizować. Stresuję się tymi wszystkimi badaniami, szukaniem przyczyny, szukaniem dobrych lekarzy. Mam jednak wsparcie i wiarę. Chciałam na blogu również o tym napisać, bo wiem, że i tu dostanę wsparcie, również wiem, że jest wiele osób cierpiących z powodu szumów usznych.
Walczę o ich zminimalizowanie do granic możliwości. Walczę z najsilniejszą, najcudowniejszą armią, największym darem, rodziną.




Dziękuję za przeczytanie. Zdrowia kochani, jeszcze raz zdrowia, wsparcia, szczerej miłości i siły Wam życzę. 🂱

środa, 26 września 2018

Rozpoczęła się nowa przygoda.


Oświadczenie.

Ja Agnieszka Krawczyk uroczyście oświadczam, że to WASZA WINA moja blogowa rodzinko. Motywujecie mnie, dodajecie wiary i poczucia bycia kochanym. Ładujecie mnie siłą walki o siebie, a także o innych. Macie również czelność mnie inspirować.

Wiedziałam, że tak się stanie, czułam to od dawna.
Dołączam do grona osób zajmujących się rękodziełem.

Chcę, byście wiedzieli, że Wasze piękno jest moją wielką radością i siłą. Za wszystko z głębi serca dziękuję.

Podpis:
Agnieszka Krawczyk, no ja. :D

🙟

Pierwszy raz ujrzałam to sznurkowe coś na blogu kochanej Kamili, która nie tylko pokazała mi, co to makrama, a także pomogła, zainspirowała do nauki, do spróbowania jeszcze bardziej.
Zapraszam na blog tworzony całym sercem. Kamilo! Jesteś wspaniałą osobą, pamiętaj.

Po zachwytach nad makramami Kamili nieco o tym cudzie zapomniałam.
Pewnej nocy, było już późno, a ja, jak to zwykle bywa, nie byłam senna. Północ, toż to młoda godzina. hehe
Weszłam na instagrama, ktoś mnie zaprosił. No to zerkamy. 
Cóż to tam jest? Co to? Już to widziałam. Boziu, jakie to fajne. Jak to się nazywało, no jak to było? Znalazłam i się zakochałam. Oglądałam zdjęcia, a nawet tutoriale dosłownie godzinami.
Dlaczego ja tak się śmieję... Uspokój się Aga, o co Ci chodzi...
Może o to, że w życiu nie spodziewałabym się, że zainteresuję się sznurkami i tym, co można z nich wyczarować.
Los lubi nas zaskakiwać, a czasami wręcz ukazuje, że od czasu do czasu warto pójść nieco inną drogą. Może wystarczy przejść się nieco bardziej w prawo, mimo że droga po lewej nieco bardziej przyciąga i jest może nieco bardziej znana.

Nad ranem następnego dnia.
Familio moja, znalazłam nowe hobby.
Cóż takiego?
Sznurki.
Sznuuurki? ? ?
Zamawiam sznurki i zobaczymy, czy cokolwiek potrafię. 😅

Pierwszą makramę widzicie na głównym zdjęciu. Bardzo przyjemnie mi się robiło. Żeby nie było, sceny z udziałem takich zdań, jak poniżej były częścią mej twórczości:
'Zaraz to całe rozwalę.' 
'Wkurza mnie, bo mam za mało sznurka.'
'Chyba komuś przywalę.' hahahaha
Utknęłam w momencie robienia prostej linii. Jeny, ależ mnie to irytowało. Madre zgodziła się być moją 'linijką'. Także obie stałyśmy ponad godzinę, rozprawiając nad tym, jak zrobić tą nieszczęsną prostą linię. Zresztą, co ja będę opisywać cały proces tworzenia, jeszcze zaśniecie. ;D

Bardzo szybko wzięłam się za własne makramy. Pomyślałam, że co tam będę kopiować. Zrobię swoje, na tyle na ile potrafię. 
Oto moje dwie makramy. Muszę się jeszcze wiele nauczyć, ale jestem dumna z siebie.

Afrykańska maska (jak się przyjrzeć haha).



Jeszcze nienazwana. Jakiś pomysł? 



No a tu jeszcze sowa, niestety niewymyślona przeze mnie. 



Wiecie, miałam te głupie myśli: 'Pokarzę makramy, jak będę nieco lepsza, jak będę już miała w tym niemal mistrza'.
Jednak już tak wiele razy się ociągałam. Bałam się zagrać na pianinie nawet przed przyjaciółką, bo nie byłam wystarczająco dobra. Przecież nie muszę być, przecież najważniejsze, że cieszy mnie to, co robię. Może w oczach kogoś innego okaże się, że mam potencjał. Najważniejsze, że czuję się szczęśliwa. Nawet jeśli nikt tego nie rozumie. Jeśli czujesz iskrę radości, to chyba najlepszy znak, że warto. :)

Uczę się, tworzę kolejne makramy. Popełniam błędy, spoglądam na te moje małe dzieła i odczuwam właśnie tę bezcenną radość, poczucie, że to jest to, co mnie dopełnia.





Mam nadzieję, że ucieszycie się na ten nowy dział na moim blogu. Od czasu do czasu chciałabym Wam pokazać moje makramianki, bo tak je nazwałam. Mam również konto na instagramie, jeszcze nic na nim nie ma, ale wkrótce ruszy. Jeśli ktoś chciałby wesprzeć:
@makramianka      (niestety nie umiem dodać linku)

Dawno już powstałby ten post, jak i konto instagramowe, ale coś los mnie tu opóźnia z jakiegoś nieznanego mi powodu. Teraz zapalenie ucha totalnie mnie nęka. Najważniejsze, by wyzdrowieć.
No i patrzta, zaraz będę pisać o zupełnie czymś innym.




Zakończę zdjęciem mojej ukochanej madre. Jest moją pierwszą klientką. Zamówiła sówkę dla Weroniki z pracy. Akurat i ja chciałam zrobić Weronice sowę, tylko dlatego, że jest fajną babką.
Mój hermano również zamówił to samo, a Sylwinka zamówiła makramę na ścianę. Zaufała mi i oznajmiła:
'Zrób dla mnie, wiem, że będzie z głębi serca'. Koniec wymagań.
Ta spryciara zamówiła nawet w ukryciu sznurki dla mnie. Kocham moją familię.

Niech przygoda trwa. Ile? Nie wiem. Cieszę się nową przygodą, co z tego wyniknie, a to tylko Bóg wie. Ja cieszę się z samej drogi, z możliwości wejścia w nowy, ciekawy świat.

Dziękuję raz jeszcze za ogrom miłości, jesteście cudowni. 💖

niedziela, 26 sierpnia 2018

Wiadro, mop i z dumą stawiam kolejny krok.


Wielu z Was wie, że parę lat temu z powodu pracy/szefostwa straciłam zdrowie. Trzy lata walki. Trzeba było mimo przeszywającego na wylot bólu, wykazać się jeszcze większą siłą.
Udało się, jednak chcę się Wam do czegoś przyznać. Cała ta sytuacja, szefowa, utrata zdrowia spowodowały, że zaczęłam bardzo bać się pracy.

Chodziłam sporadycznie na rozmowy kwalifikacyjne. Starałam się nie myśleć, że i tu będą mnie wykorzystywać, gardzić, rujnować. Przyznam się również, że nie było mi zbyt smutno, kiedy pracy nie dostawałam.

Choroba ładnie śpi, lecz nie znikła całkowicie. Nie mogę wybrać byle zawodu, ograniczenia powstały. Zaczęłam się gubić, nie mogę robić tego i tamtego, więc, co mogę robić? Muszę zarabiać, nie mogę doprowadzić, by choroba się przebudziła, a o to łatwo.
Z biegiem czasu w mojej głowie pojawił się całkowity mętlik. Swoje to trwało, różne spotkania                        z potencjalnymi pracodawcami się odbywały, a ja mimo obaw dawałam z siebie wszystko, nie umiałam tylko przeskoczyć ograniczeń. Nie umiałam utrzymać tych cholernych kwiatów, by ułożyć porządny bukiet. Za dużo ich było, za mało sił w rękach... zagubienie, niemoc.

Jednym z moich ważniejszych postanowień na ten rok, było pokonanie lęku i wyjechanie do pracy sezonowej. Potoczyło się zupełnie inaczej.


🙞



Wracając do domu, rozradowana po koncercie Awolnation, wiedziałam, że ten jeden wieczór mnie zmienił tak naprawdę.
Siedziałam na oparciu łózka i z uśmiechem opowiadałam o mojej magicznej róży. ;)
Dla tych, którzy nie znają historii: KLIK
Madre zaczęła opowiadać, że brakuje jej ludzi do pracy. Jest brygadzistką. Pracowała za dwóch, jej twarz dobitnie ukazywała jej wyczerpanie. Z uśmiechem tak niespodziewanie, zadała mi pytanie:
'Zgredzik, wiem, że to sprzątanie, ale może chciałabyś spróbować?'
W tym momencie obudził się lęk. Sprzątanie, ruch, woda... moje stawy tego nie wytrzymają.
Spojrzałam na różę, spojrzałam na hermana mi dopingującego i wreszcie na zmęczoną twarz madre.
'Tak, spróbuję'- lęk mnie przepełniał.
Madre zdając sobie sprawę z moich ograniczeń, dała mi czas, by to przemyśleć. 
Bardzo się bałam kochani. Wydarzenia sprzed lat, niemożność ruchu, sztywniejące ciało od stóp po szyję. Wszystko do mnie wróciło.

Nie zmieniłam zdania. Poszłam na próbę z całą paletą obaw. Śpiewałam piosenki Awolków, skupiałam się na pracy i na dumnym wyrazie twarzy mamy.

Moi drodzy, pracuję już niemal pięć miesięcy. Jest to praca weekendowa. Czyszczę halę wielkim mopem, zrywam kleje, wracam cała zabrudzona.



Sprzątanie, sprzątaczka, czy to brzmi dumnie?
Dla wielu osób nie, dla wielu osób, to zawód z najniższej półki.
Usłyszałam, mając już tę pracę:
'Załatwię Ci robotę w Holandii'.
'Ale ja już pracuję'.
'Nie pracujesz'.
Wstaję ok. 5 rano, pracuję ciężko i dobrze, co jest zauważane. Najważniejsze, że wracam do domu dumna z siebie.
Tak, biorę mopa giganta i heja.



Kim jesteś? Sobą.
Pytałem o zawód.
Dla mnie to dwa zupełnie odrębne pytania. Pracuję jako sprzątaczka. Jestem miłośniczką fotografii, pisania, natury. Jestem córką, siostrą, przyjaciółką. Jestem zwariowana, może nieco dziecinna, ale również bardzo silna. Czasami wredna, czasami zagubiona. Jestem sobą.



Mam świetne towarzystwo w pracy. Jedna osoba musi pracować na dwa etaty, od poniedziałku do niedzieli. Ktoś potrzebuje pieniędzy na chore dzieci, na umierającego męża, na spłatę długu, leczenie kręgosłupa, błąd młodości.

Oklaskujemy często gęsto lekarzy, muzyków, czy sportowców. Brawo.
Oklaskuję również sprzątaczy, ślusarzy, murarzy, ulotkarzy...
Lekarz pracuje, ślusarz pracuje. Oboje się starają, oboje wybrali walkę o życie, zamiast użalania się nad sobą czy inne absurdalne powody. 
Co człowiek, to inna historia.

Widuję w pracy takich ludzi, których śmiało, można oklaskiwać. Nie poddają się ciężkiemu życiu, chorobom, rozleniwieniu. Wstają co świt i często z uśmiechem wykonują prace, które wielu omija szerokim łukiem.
Nie mówią mam studia i nie będę nigdzie indziej pracować jak w swoim zawodzie. No, a już na pewno nie będę męczyć się za najniższą krajową.

Rzucam czasami mopem, ukażę mój niemały zasób brzydkich słów, ale lubię tam pracować. Mogę przekląć, bo praca ciężka. Mogę zawyć operowo na całą halę. Mogę pośmiać się z moją fajową ekipą. 

Dbam o zdrowie jeszcze bardziej. Stawy się odezwały, ale już się uspokoiły. Praca jest weekendowa, to też moje stawy się już tak nie buntują. Uprawiam jogę regularnie, piję więcej wody, ćwiczę oddech, jem zdrowo. Jest dobrze. Jestem taka z siebie dumna. 

Widzę zaskoczone miny, słyszę zapytania. No bo taka młoda dziołcha sprząta cała umazana. Sprząta, nie tylko ona. Nie czekała na pracę marzeń, postanowiła powalczyć o swoje szczęście. Walka o siebie nie oznacza samego chodzenia po puchatym dywanie, czasami trzeba przejść przez zabrudzoną jezdnię, a nawet rozgrzany węgiel.

Własne pieniądze, świadomość wygranej z lękiem, ogrom nauki, a nawet śmiechu. Madre nie musi pracować w weekendy, za to może być dumna. Jej dzieci, bo tak, hermano też tam pracuje, jej dzieci poszły krok dalej. Od dawna Wam piszę, że chcę opowiedzieć historię mojego brata. Nie chcę go zmuszać, poczekam, aż będzie gotowy, ale napiszę Wam, że mój brat jest prawdziwym bohaterem życia.


Brawo hermano, brawo dla wszystkich walczących o siebie, o bliskich, o przetrwanie, o zdrowie. Brawo dla wszystkich tak usilnie starających się wygrać z lękami. 
Brawo.