czwartek, 13 listopada 2025

Przyjaciółki odkrywają Kudowę Zdrój.

 

Cześć kochani, jak się macie?

Dziękujemy całą rodzinką za Wasze przepiękne wsparcie.





Dziś zabieramy Was z Madre do Kudowy Zdrój. Była to nasza wycieczka pocieszenia, po paru miesiącach stresu. Krótka, ale dla nas ważna. Wiem, że większość z Was nie lubi jesieni, ale ja kocham i jak to mówię, teraz jest mój czas. :D Jakby, kiedy większość 'usypia', ja jesienią się 'budzę'. Wyobraźcie sobie, jakby każdy nie trawił jesieni i zimy... kto wtedy dodawałby radości drugim...



Zanim przejdę do wyprawy, chcę tylko jeszcze zakomunikować, że wprowadzę mini zmiany na blogu. Więcej rękodzieła, co Wy na to?

Tak sobie myślę, że praktycznie w ogóle Wam nie piszę, nie pokazuję to, co mnie uszczęśliwia najbardziej, no poza familią i naturą oczywiście. Familia zawsze numer jeden!

Malarstwo, rysunek, to ja, ogromna część mnie. Odnalazłam w tym siebie, dużą, przez wiele lat skrywaną część mnie, o czym zresztą napisałam tu: Początki drogi malarskiej.

Z niewiadomych nawet dla mnie przyczyn, przestałam Wam o tym opowiadać. Mam nadzieję, że wprowadzenie rękodzieła będzie dla Was interesujące.






Wracamy do Kudowy Zdrój. Najpierw w planie był Polańczyk, ale długi dojazd odstraszył Madre. Miała wybór, Kudowa, bądź Polanica. Wybrała Kudowę, no to jedziemy moi drodzy.

Zatrzymaliśmy się w pensjonacie 'U Natalii', który bardzo Wam polecamy. Naprawdę wysoki standard, mili właściciele. Raz z nimi rozmawialiśmy. Dość zabawnie było.

 Nie wiem, skąd się to Mamie wzięło. Mały problem, gdzie zostawić walizki... Moja najdroższa przyjaciółka zaproponowała właścicielom to:

A może koło śmietników postawimy, tam raczej nikt nie zabierze...

Nasze miny były takie same, moja  i właścicieli. :D

Problem to nie był, obiekt monitorowany, walizki bezpieczne i nie, niezostawione przy śmietnikach. :D

Nasza rozmowa była o tyle zabawna, że właściciel ma kuzyna w naszym mieście. Słuchajcie, głównie jednak chodziło o znaki zodiaków.

Właściciel= WAGA

Madre= WAGA

Ja= KOZIOROŻEC

Właścicielka= KOZIOROŻEC

A teraz, kto jest najgorszym znakiem zodiaku? Według właściciela... koziorożce.

Jak tak można, koziorożce są super, do tego silne, obie z właścicielką się zgodziłyśmy. ;D

Taka mała zabawna 'bitwa' między znakami zodiaków się wywiązała, bo my koziorożce też miałyśmy haki na wagi. haha Mega fajnie wspominam.

Mówię Wam, wagi i koziorożce są super... na równi! :)))

Jak spędziłyśmy czas w Kudowie? Miło. Choć o tym, co mnie zachwyciło najbardziej napiszę niebawem (no w moim tempie to niebawem, ale się postaram). Szykujcie się na mrok, ale taki z baśni wyjęty. 




Dużo spacerowałyśmy po parku pełnym kwiatów, pełnym ciekawych zakamarków.

Wizyta w Kaplicy Czaszek była ciekawa i smutna zarazem. Zdjęć w środku robić nie można, szanuję i nie zrobiłam. Dziwnie było zobaczyć tyle czaszek, wiele z uzębieniem. Usłyszeć... ta czaszka to pastor, a ta to jego żona... Pod nami jest reszta grobowca... 

Tyle istnień przed nami, marzyło, cierpiało, walczyło... Jesteśmy mieszkańcami tej planety, potem ją opuszczamy, wszyscy. Nie wiem, co dalej, w miarę możliwości warto starać się, by ta wizyta była ciekawa, szczęśliwa, indywidualnie unikalna...w miarę możliwości nadal warto.


Mnie bardzo podobał się Szlak Zaginionych Zawodów. Lubię starocie, kocham zwierzęta. Chcę jeszcze zaznaczyć, iż przez niemal całą podróż towarzyszyła nam 'ponura' pogoda, zresztą widać na fotach. Kto mnie zna dłużej, ten wie, że byłam tym faktem niezmiernie ZACHWYCONA. :) Tak, jak pisałam, teraz czas dla Agusi na radości porami roku. :D




Latałam z aparatem, który oczywiście się buntował. Tyle zwierząt, jelenie, sarny, one tak patrzą Ci głęboko w oczy. Miałam wrażenie, że rozmawiamy bez słów. Miałam wrażenie, że przenikamy swoje dusze. Mam bardzo silną więź ze zwierzętami.





Spójrzcie tu, to zdjątko wykonała Madre, absolutny hit.


Głaskałam to cudo natury, jest to Koza Świętego Jakuba.

Polecamy Wam również Muzeum Zabawek. Można powspominać, poczujecie tam klimat dzieciństwa. Mamuś opowiadała mi o swym dzieciństwie, pokazywała swoje zabawki, jak i moje i mego brata, czym się bawiliśmy, nawet pierwszy smoczek.


Fajne miejsce, a właściciel jednym uśmiechem rozświetl
a całą przestrzeń. 

Zachwyt miałyśmy w Muzeum Minerałów i Kamieni Szlachetnych.

Ja kocham takie miejsca. Sama kolekcjonuję kamienie. Tam w prezencie od Madre dostałam minerał o nazwie Róża Chalcedonowa.

Okazało się, że biedactwo występuje coraz rzadziej i za parę lat może być wielką rzadkością. Właścicielka śmiała się, że może kiedyś dzięki temu maluszkowi będę bardzo bogata. ;D

No cóż, ten minerał do mnie przemówił, jest ze mną, wśród mej małej, ukochanej kolekcji.

Powiem Wam, że sama chyba bałabym się podróżować. Wiem, są kobiety, co nic, a nic się nie boją, albo lęk ten pokonany jest przez chęć poznawania.

Środek dnia, odwiedzamy Altanę Miłości, schodzimy, a tam czwórka facetów. Las, piwo, oni budzą grozę. Nagle ich rozmowa odbywa się już ze wzrokiem skoncentrowanym na nas, tak 'tym wzrokiem'... Tym obleśnym, który wiele kobiet zna, ja go nie trawię, obrzydza mnie... Ciężko opisać sytuację. Chwała, że zjawiło się małżeństwo, pani małżonka, która się nam ukazał normalnie jak zwiastun ulgi, też była lekko przerażona. Madre mnie osłaniała, niby nie było powodu, ale jej czyn spowodował u mnie absolutnie rozanielone serce. :) Panowie obserwowali nas, ile tylko mogli, my za to schodziłyśmy jakoś tak żwawiej. Różne rzeczy się słyszy, nie ma, co panikować, ale ostrożnym też warto być. Raz to jest tylko pożądliwy wzrok, innym razem to coś bardziej przerażającego. Bez paniki, ale z ostrożnością kochani.


Wiecie, co było jeszcze fajne w tej wyprawie... nasze wieczory. Ja robię sobie sweter, Madre robiła szal. Oglądałyśmy filmy, dokuczałyśmy sobie, było naprawdę przyjemnie.

Wzięłam ze sobą horror dla dzieci 'Gwiazdy zbłąkane w mroku', fajna książka, bardzo klimatyczna.




Pamiętam jedną noc. Zaczęłam swoją przygodę z tą książką. Był bardzo silny wiatr, deszcz głośno grał na parapecie swą unikalną melodię. Dla mnie klimat idealny.

Tylko no...okazało się, że ten horror dla dzieci, nie tylko powala klimatem od pierwszych stron, to też trochę budzi niepokój i u dorosłych.




Tu odgłosy dziwne, tam przewraca się coś w ogrodzie. W momencie, kiedy moja nocna lampka zaczęła gasnąć i jaśnieć co chwilę, powiedziałam: O nie, na dziś koniec.

Moja wyobraźnia szalała, duchy, zjawy i tym podobne były już wszędzie. Akurat w książce ktoś obserwował dom chłopca, to wiadomo, nasze okno na bank też było obserwowane... wiadomo... przez jakiegoś psychopatę. hahaha Ja mam wielką wyobraźnię. Wspominam tę noc superowo. :D

Nie będę przedłużać, zdjęć sporo i tak, ale no chcę Wam pokazać poprzez fotografię, co mnie cieszy, z nadzieją, że komuś serce rozjaśnię, choć na sekundę.



Napisze jeszcze tylko, że to ułamek tego, co było, co się sfotografowało. Miałyśmy jechać do Adrspach- skalnego miasta, niestety zabrakło miejsc. Chciałam Mamie pokazać to miejsce, bo kiedyś wzbudziło mój zachwyt. Jednak dzięki temu, że miejsc nie było, zawitałyśmy w 'dolinie' zaczarowanej, która latem pewnie ma inną atmosferę, ukazuje inne swe walory. Dla mnie i Madre postanowiła otoczyć swe ramiona mgłą, tym spełniając moje marzenie.



Dziękuję za wspólną podróż, zawsze w sercu Was wszędzie ze sobą zabieram. <3






niedziela, 21 września 2025

Trochę cukru, trochę soli.

 

Witajcie kochani w drugiej części posta, gdzie wyjaśniam dokładnie, dlaczego NIE ŻAŁUJĘ.

Zwlekałam z napisaniem do momentu wyników Madre. 

Trochę post o 'cukrze' trochę o 'soli', dzięki Bogu z dobrym zakończeniem.

🙟🙝





Drugi dzień, zaraz po koncercie Awolnation, spędziłyśmy na spacerkach po Warszawie.

 

 

Mieszkańcy stolicy, moi drodzy dlaczego? Dlaczego z komunikacją miejską u Was tak dziwnie... Przystanki wyłączone z ruchu, rozumiem, bo turyści zajmują miejsce w centrum. Przystanki oblepione ogłoszeniami, że owszem autobusy kursują w tych datach, jednak nie, ale ooo... data się zgadza, jednak kursują, obok kolejne ogłoszenie, jednak nie...hahahahaha Zmienione trasy, oj zmienione.

Czy się przez to zgubiłyśmy? Owszem.

Czy można było zobaczyć dwie kobiety z minami mordu? No ba.

Czy słychać było, jak mówią: 'Nienawidzę Warszawy',' To głupie miasto'...

Tak też było.

Czy tak szczerze myślą? Nie, ale były zmęczone, zagubione, zapocone i głodne.




Nie byłyśmy jedynymi osobami narzekającymi na komunikację miejską, spotkałyśmy wielu pogubionych turystów. Ileż osób też nam pomogło. Szukali dla nas dojazdów, nawet nas goniono, by wskazać drogę po uprzednim szukaniu, wszyscy nas rozumieli. Aj, Warszawo droga...




Piękne to miasto i wiele osób okazało nam życzliwość, ale z tą komunikacją, dla turysty to tam nie łatwo. 

Śmiesznie było pytać ludzi o drogę i słyszeć:

'Panie, ja sama latam i szukam. Idę spytać do sklepu. Nikt nic nie wie, może tam...'

W gruncie rzeczy fajna przygoda.






Weszłyśmy do Łazienek Królewskich z jednej strony, wyszłyśmy z drugiej. Podziwiałyśmy piękno tego miejsca zaczarowanego. W drodze na rynek wylądowałyśmy dalekoooo... gdzieś tam. Mama była wnerwiona. Weszłyśmy zjeść do McDonald's, gdzie raczej nie bywamy. Był tłok, nowoczesność, także Mama wnerwiona. buahahaha Zresztą ja tak samo. :D



Połaziłyśmy po rynku, tam, gdzie nogi poniosły, nerwy opadły, radość wróciła. Tak, jak pisałam, zmęczenie dawało o sobie znać i to, co zaraz opiszę chyba już też.






W Warszawie było cudnie, pomimo nerwów było super. Były przygody, zdjęcia pokazują Wam naszą radochę, była ona szczera, ale ja tu też chcę pokazywać NAS, bo nerwy, to część bycia człowiekiem. 

Ten post został odseparowany od poprzedniego, ponieważ dzień koncertu był dniem niczym niezmąconym. Tak, tego dnia Mamuś powiedziała mi, że coś ją ugryzło, opisała to, nie chciała pokazać.

Z opisu pomyślałam, że ma alergię, jak ja na niektóre owady, ona też tak pomyślała.

Dzień po koncercie to pękło, to dobrze, prawda?

Podczas całej wyprawy do naszej uroczej stolicy nic specjalnie nam nie przeszkadzało, by cieszyć się miastem. Już wybaczyłyśmy komunikacji miejskiej. :D




Po powrocie do domu Mama mi pokazała pierś.

Zamarłam!

Zobaczyłam dziurę, dużą dziurę wypełnioną ropą. Dziurę w piersi najważniejszej kobiety w moim życiu.

Mamuś lubi bagatelizować, a raczej się boi.

Ja wręcz czułam, a to był weekend jakoś, że trzeba gnać na pogotowie. Ciężko było ją namówić.

Marcin ma z nas największą moc przekonywania i też on zadziałał:

'Wiem, że nie chcesz, ale nie masz wyboru! Jedziesz na pogotowie. Zaraz!'- powiedział do Mamy, a potem ja się dołączyłam, swoją metodą przekonywania.

Do wyczyszczenia, do wycięcia, do jak najszybszej konsultacji.

Kiedy Mamuś wraca blada od lekarza i na kartce pisze podejrzenie nowotworu, zamierasz na maksa.

Przyznam, beczałam jak wariatka. Nie poszłam do pracy przez dwa dni, trza było mnie uspokajać. Piszę to, bo to też ludzkie. Piszę dlatego też, że po tej chwili słabości zmieniłam się w naprawdę silnego wojownika.

Byłam niemal wszędzie, byłam z Nią u onkologa, trafiła nam się miła pani doktor. Byłam na badaniach, pryskałam, dawałam opatrunki, oglądałam dziurę codziennie. Obie byłyśmy tym strasznie osłabione. Były diety, było wszystko, by była, jak najzdrowsza i jak najweselsza. To trwało od czerwca do tego miesiąca.


W tym miesiącu otrzymaliśmy wyniki, dobre wyniki!

Wycięto to dziadostwo, to nie nowotwór!

Naprawdę, to ile przeszliśmy, wiemy tylko my. Wie to też każdy, kto walczy o bliskich, o samych siebie.

Niepewność, okrutny, przerażający duszę stres, poczucie klatki, z której desperacko chce się uwolnić najbliższą osobę, siebie i członków swej rodziny, z tą okrutną niepewnością, czy się uda pomimo starań.

Wrzask, siła, płacz, szpitale, testy, wyniki, kolejne testy, kolejne wyniki, dziura, szwy, krew...i tak dalej i dalej. Dałyśmy radę, brat dał radę, robiąc, co tylko mógł, tata dał radę, a był z nami w szpitalu za każdym razem, szukał nas tam, zawsze wspierał.

Mamuś nazywa mnie swoją panią doktor, jestem totalnie dumna z tego.

Miałam o tym napisać nawet dogłębniej, ale po co... Chciałam poczekać z tym postem, by, jak napisałam wcześniej, znać wyniki.


Moja wdzięczność za nie jest wysoko w Niebie. Rana się goi. Wiadomo, że czas swój na to potrzebuje. Mamuś czuje się dobrze, musimy jeszcze tylko wypocząć, wiecie, co mam na myśli. Nie żałuję kochani, że w dniu koncertu nie stałam, nie czekałam na zespół, nie mam zdjęć z Awolkami, bo ten czas spędziłam z jednym, z największych darów, jakie posiadam. Nie wiemy, ile przed nami, 'nic' nie wiemy, a często tak wszystko bierzemy za pewniaka. Ja nie biorę, chyba jeszcze nigdy nie żyłam, TU I TERAZ, jak w tym roku.


Wiem, że wielu z Was walczy o bliskich, o samych siebie, a ja jestem z Was dumna. Łatwo się uśmiechać, kiedy jest dobrze. Łatwo wierzyć w marzenia, posłać dobre słowo, kiedy nic specjalnie nie mąci naszego szczęścia, nic strasznego.

Siłą jest wierzyć, nadal rozdawać dobro, krzepiące słowa, kiedy jest tak strasznie ciężko. Jestem dumna, zainspirowana każdą taką osobą!!!!!!!!!


Dziękuję za swoją rodzinę, moją malutką, ale tak silnie połączoną miłością rodzinę. Szczęśliwą, która zawsze walczy RAZEM!!!!!

Dziękuję za Was raz jeszcze, dziękuję za każdy dzień.

Ja naprawdę codziennie dziękuję i to parę razy, bo tak wiele zasługuje na to słowo.

DZIĘKUJĘ.